<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Amerykańsko-niemiecki epos o najsłynniejszym zamachu na Hitlera wzbudził kontrowersje. Niektórzy się nim zachwycali, inni zarzucali mu patetyczny ton i jednowymiarowość postaci. Z pierwszym zarzutem trudno się zgodzić. Ton patetyczny pasuje do arcyśmiałych zamiarów organizatorów spisku.
Nie sposób też chłodno patrzeć na głównego bohatera tych wydarzeń - pułkownika Clausa von Stauffenberga. Potomek pruskiego arytokratycznego rodu, rozmiłowany w kulturze, wybiera karierę wojskowego i już po paru latach przychodzi mu służyć krajowi opanowanemu przez nazistów. Dojrzewają w nim wstyd i bunt. Zostaje ciężko ranny na froncie afrykańskim, traci dłoń, oko, kilka palców drugiej ręki. Fizycznie staje się inwalidą, psychicznie - herosem godnym oper Richarda Wagnera. I wtedy decyduje się na zgładzenie innego miłośnika Wagnera - Adolfa Hitlera oraz przewodzenie spiskowi, mającemu pozbawić nazistów władzy w III Rzeszy. Jak można o takiej postaci opowiadać bez patosu?
<!** reklama>Tom Cruise w roli Stauffenberga konsekwentnie takiego bohatera nam pokazuje. Wzorowy ojciec i mąż, wybitny dowódca, a zarazem spiskowiec łamiący przysięgę wierności Fuehrerowi w imię dużo większej wartości - godności Niemca i ocalenia narodu. „Niech żyją święte Niemcy!” - wykrzykuje w jednej z ostatnich scen filmu, stojąc przed plutonem egzekucyjnym. To autentyczne pożegnanie pułkownika ze światem.
Reżyser Bryan Singer, znany wcześniej głównie z ekranizacji głośnych komiksów („X-Men”, „Powrót Supermana”), oraz cała jego ekipa dołożyli starań, by wiernie odtworzyć przygotowania do zamachu w Wilczym Szańcu w Kętrzynie 20 lipca 1944 r. Część zdjęć nakręcono w Berlinie. Alpejską rezydencję Hitlera w Berghofie i Wilczy Szaniec zbudowano na podstawie archiwalnych zdjęć i filmów, kręconych m.in. przez Ewę Braun. Wydarzenia po zamachu opowiedziano natomiast w stylu klasycznego thrillera. Widz ma wrażenie, że o fiasku spiskowców nie przesądziło to, że Hitler przeżył wybuch bomby, lecz niezdecydowanie jednego z głównych organizatorów puczu - generała Olbrichta, który zmarnował trzy godziny, podczas gdy o powodzeniu mogły zdecydować minuty.
A jednak „Walkiria” nie jest filmem w pełni szczerym. Stauffenberga poznajemy w nim dopiero jako dzielnego dowódcę w Afryce. Wcześniej natomiast wcale nie brzydził się nacjonalizmem i rasizmem w niemieckim wydaniu. Podczas kampanii wrześniowej w liście do żony tak pisał o Polakach: „Ludność to niesłychany motłoch, tak wiele Żydów i mieszańców. To lud, który czuje się dobrze tylko pod batem. Tysiące jeńców posłużą nam dobrze w pracach rolniczych”. W prawdziwym życiu nie był więc jednowymiarowym, wagnerowskim bohaterem.