Gdy słyszę, że strażnicy miejscy lub leśni dopadli brudasa, który podrzuca swoje śmieci do kosza na przystanku lub w leśnym dukcie, cieszę się zawsze bardzo krótko. Bo na zdrowy rozsądek nie ma się z czego cieszyć.
<!** reklama>
Dołująca jest niska kultura ziomków, którzy często pachnący i odstrzeleni w markowe ciuchy, dają popis prostactwa i chamstwa, podrzucając worki ze śmieciami do osiedlowych kontenerów. Mało radosna jest perspektywa spacerów po lesie wśród runa śmieciowego, bo kilku cwaniaczkom bliżej i taniej do lasu niż na wysypisko. Włos się na głowie jeży, gdy właściciel szambowozu wylewa jego zawartość na polanie, bo w nosie ma zagrożenie epidemiologiczne, którego jest sprawcą. Wszyscy godzinami możemy przytaczać przykłady takiej działalności. Co gorsza, można się z tym oswoić. Przeraża mnie jednak co innego. Przeraża mnie słabość państwa, które karze takich brudasów śmiesznymi mandatami, bo parlamentarzyści i ministrowie rozmawiają o tych problemach, ale głównie na rozmowach się kończy. Gdyby pierwszy mandat kosztował 5 tysięcy złotych, a drugi dziesięciokrotność pierwszego, niewielu chciałoby ryzykować przyłapanie z workiem pełnym śmieci przy nieswoim pojemniku. Przeraża mnie również to, że ludzie, którzy odważą się zrobić zdjęcie cwaniaczkom wyrzucającym śmieci gdzie popadnie, najczęściej traktowani są jak donosiciele. Bo większość myśli, że za usuwanie nielegalnych wysypisk płacą bliżej nieznani oni. Wielu osobom trudno jeszcze zrozumieć, że pieniądze od państwa, to pieniądze z naszych portfeli, również z portfeli podrzucających śmieci brudasów. Oni jednak ciągle wygrywają!