Co pana zaskoczyło w wynikach ostatniego spisu powszechnego?
Najciekawsze są różnice pomiędzy liczbą ludności, która wynika z bieżącej ewidencji, a liczbą ludności wynikającej ze spisu. Wychodząc od liczby ludności zameldowanej, porównano ją z liczbą realnie zamieszkującą. „Wyłapano” w ten sposób część ludzi mieszkających poza granicą lub w innych miejscach. W ten sposób okazało się, że rzeczywista liczba mieszkańców województwa jest o 170 tys. mniejsza niż wskazywałaby na to bieżąca ewidencja.
W przypadku całego województwa kujawsko-pomorskiego okazało się, że mieszka na jego terenie 1,5 proc. mniej ludzi niż dotąd sądziliśmy. W skali kraju liczba ta skurczyła się o 0,4 proc., a więc w waszym województwie liczba ludności kurczy się wyjątkowo szybko.
W skali całego województwa to już poważny problem.
Władzom można tylko pogratulować! [śmiech]. Bo gdy będzie obliczane PKB na głowę mieszkańca, to przy nowych wyliczeniach okaże się ono wyższe, a więc dzięki GUS-owi poziom życia wam się podniósł. Jeszcze ciekawsze jest to, że tylko w dwóch jednostkach ludzi w statystykach przybyło. Nietrudno się domyślić, że chodzi o powiaty okalające Bydgoszcz i Toruń. W powiecie bydgoskim (ziemskim) mieszka w rzeczywistości 1,5 proc. więcej ludzi niż to wynika z bieżącej ewidencji. W powiecie toruńskim – aż 1,7 proc. To są osoby, które pobudowały dom pod miastem, ale pozostawiły sobie meldunek w Bydgoszczy i w Toruniu.
W innych powiatach jest jeszcze gorzej?
W Toruniu liczba ludności z grubsza pokrywa się z danymi w ewidencji, ale we wszystkich pozostałych powiatach mieszka mniej ludzi. Największa różnica dotyczy miasta Włocławka, w którym faktycznie mieszka o 3,2 proc. ludzi mniej. Z perspektywy Włocławka oznacza to, że w perspektywie kilku lat miasto wypadnie z kategorii miast 100-tysięcznych. Na pewno o kilka lat wcześniej niż się dotąd spodziewaliśmy. W szeregu powiatów mieszka ponad 2,5 proc. mniej.
Konsekwencją tych zjawisk będzie wykreślanie kolejnych gmin z mapy?
Istnieje, niepisana co prawda, ale wynikająca z racjonalności ekonomicznej minimalna liczba ludności, jaka powinna mieszkać w gminie, powiecie czy województwie. Nie da się utworzyć urzędu gminny dla 800 czy 1000 obywateli, bo gdyby stworzyć taką strukturę, okazałoby się, że urzędnicy musieliby obsługiwać tyle różnych spraw, że nie ma szansy, aby byli na bieżąco z przepisami. Kierownik w takiej placówce miałby pod sobą 4 podwładnych, a nie 20, więc koszty administracyjne rosną. Do tego budynek, w którym urzęduje kilka osób zamiast parudziesięciu nie jest wielokrotnie tańszy w utrzymaniu. Małe gminy będą też miały relatywnie wysokie koszty utrzymania infrastruktury. Utrzymanie dróg, wodociągów, kanalizacji w przeliczeniu na stosunkowo niewielką liczbę mieszkańców też jest bardzo drogie. W małych gminach przestaje opłacać się tworzenie żłobka czy przedszkola.
Czeka nas wielkie cięcie?
Na początek raczej dobrowolna współpraca wielu gmin, żeby wspólnie zaspokajać przynajmniej niektóre potrzeby. Dalej jest już scalanie sąsiednich jednostek. Trzeba jednak pamiętać, że grupa ludności w gminie, która jest związana z osobami trzymającymi władzę nie będzie z tego zadowolona.
Mamy już takich kandydatów do likwidacji. Na przykład gminę Raciążek.
Trudno się dziwić mieszkańcom tych gmin, które miałyby zniknąć z mapy, bo nagle okaże się, że do urzędu i innych instytucji będą mieli dalej. A przecież od wójta zależy, kto jest urzędnikiem czy kierownikiem MOPS-u. A po połączeniu zamiast dwóch kierowników będzie jeden. Tym niemniej pas gmin ciągnący się wzdłuż granicy z Wielkopolską i z Mazowszem to obszary, które dotąd traciły najwięcej, więc ich przyszłość nie jest różowa.
