Janikowscy działacze sporo wydali na wzmocnienia. Niech zawodnicy w końcu udowodnią, że stać ich na wiele. Po tej kolejce spadli bowiem na czwarte miejsce.
<!** Image 2 align=left alt="Image 7677" >W ekipie Czesława Jakołcewicza nadal zawodzą napastnicy. Drużyna przeprowadza wiele ładnych akcji, ale snajperzy fatalnie pudłują.
W Kościerzynie pierwszy z trafieniem „w światło bramki” miał problemy Michał Szeremet.
Potem precyzji zabrakło Waldemarowi Przysiudze (nie wykorzystał sytuacji sam na sam z bramkarzem), Asmanowi Gnegne i Branko Rasiciowi.
Krótko przed końcem pierwszej połowy dogodną sytuację miał Arkadiusz Krysiak (asysta Adam Młodzieniaka), lecz piłka minimalnie minęła słupek.
Zaraz po zmianie stron znów przed szansą stanął Przysiuda.
W 55 minucie mogło być 1:0 dla Kaszubii, ponieważ po faulu Marcina Drajera sędzia wskazał na „wapno”. Jednak piłka odbiła się od poprzeczki.
Dziesięć minut później gospodarze wpadli już sobie w ramiona. Tym razem Marcin Piesik, przy strzale Wasilewskiego był bez szans.
O dziwo, goście miast ruszyć do ataków, musieli bronić się przed utratą kolejnych bramek. Trener Czesław Jakołcewicz ratował się zmianami, ale niewiele one wniosły.
- Bardzo słabo gramy w ataku - mówił po spotkaniu prezes Unii, Edward Antczak. - Napastnicy nie wywiązują się ze swojej roli.
Co ciekawe, przed meczem, działacze Kaszubii nie zgodzili się na wejście gości z kamerą.
- Filmujemy mecze dla celów własnych i nigdy nie mieliśmy z tym problemów. Widocznie w Kościerzynie, ktoś chciał na tym zarobić - podsumował prezes Antczak.
Tymczasem w Bydgoszczy Chemik nie dał rady rezerwom „Kolejorza”. Gola na wagę trzech punktów lechici strzelili już w 3 minucie. Goście wykorzystali niedokładne podanie Roberta Kawałka, zagrali na lewe skrzydło, następnie po ziemi na pole karne i fatalnie interweniujący Jakub Skory wypuścił piłkę wprost pod nogi Jakuba Wilka.
Po tym golu w poczynaniach chemików widać było dużo nerwowości. A poznaniacy mieli okazję podwyższyć na 2:0.
Dopiero w II połowie bydgoszczanie zagrali z większym animuszem. Stwarzali więcej sytuacji podbramkowych. Najlepszą zmarnował Łukasz Filarski, który po zagraniu Dariusza Wolskiego, z sześciu metrów nie zdołał pokonać bramkarza Lecha.
- Gdybyśmy nie stracili szybko bramki, wynik mógłby być odwrotny. A tak, zanim chłopacy otrząsnęli się po złym początku, minęła cała połowa. Szkoda, że tracimy gole po błędach bramkarzy. No, ale muszą oni kiedyś nabrać doświadczenia - stwierdził trener Chemika, Piotr Gruszka.