Wszystko zaczęło się od... żartu. Siedem lat temu grupa młodych przyjaciół ze Śląska wymyśliła, że byłoby zabawnie podjechać pod kasyno w Monte Carlo jakimś zdezelowanym gratem i rzucić parkingowemu kluczyk... Taki gest. Gest jednak efemeryczny, więc wkrótce zrobiło się poważniej. Postanowili namówić na udział w wyprawie ludzi, którzy dysponują samochodami „tylko komunistycznej koncepcji lub produkcji” - po to, by zwrócić uwagę sponsorów, którzy za oryginalną reklamę wspomogliby domy dziecka.
[break]
I tak, pierwszy Złombol w „sile” kilku sztuk dojechał rzeczywiście w 2007 roku do Monaco. Wyjazd starymi polonezami, wartburgami i żukami przyniósł 15 tys. złotych. Kilkanaście dni temu ze Złombola 2014, którego metę wyznaczono w hiszpańskim Lloret de Mar, powróciło - w różnym stanie technicznym i psychicznym - 400 załóg z całej Polski! Kilka z Bydgoszczy.
Trzech panów z Poldas Team - Maciej Szumiński, Michał Kordowski i Paweł Barańczak spotkało się właśnie z uczestnikami zajęć w DDP „Senior”, by opowiedzieć im o swojej 15-dniowej przygodzie z polonezem, wyprodukowanym (jeszcze w całości z polskich części) w 1993 roku.
- Udało nam się na starcie, w pięknym parku w Katowicach, zająć bardzo dobre miejsca - mówił Maciej Szumiński, kierownik wyprawy (wcześniej na Złombolach w Norwegii i Grecji). - Na miejscu spotkaliśmy zaprzyjaźnioną ekipę z Bydgoszczy, również w polonezie („Balkaneros”). Niestety, po starcie od razu pojawiły się kłopoty, co gorsza, spowodowane przez naszą nonszalancję i straciliśmy ładowanie. Co to znaczy na autostradzie, nie muszę tłumaczyć...
Trzeba zaznaczyć, że zgodnie z regulaminem, złombolowcy wiedzą, że muszą liczyć tylko na siebie. - Nie ma mechaników, lawety, nie ma psychologa, nie ma części, sprzęt, którym jedziemy, jest stary i zmęczony! Nie zapewniamy wodzireja, niańczenia, rozpatrywania skarg i zażaleń, demokracji, wygodnych noclegów ani dobrej pogody! - zastrzegają organizatorzy. Mało tego, żeby w ogóle wyjechać na rajd, trzeba zebrać co najmniej 1200 złotych od sponsorów. Pieniądze w 100 procentach są rozliczane wyłącznie na potrzeby domów dziecka. Nie wolno ich zbierać na żaden z elementów wyprawy - od zakupu auta (którego wartość też powinna wynosić około tysiąca złotych) po koszty jego ewentualnego holowania czy... złomowania w czasie podróży (bo notorycznie się zdarza, że któryś ze staruszków odmawia posłuszeństwa).
- Udało nam się uzbierać 1,5 tysiąca złotych - tłumaczy kierownik drużyny. - Samochód jest jednak więcej wart, bo nie chcieliśmy oszczędzać na bezpieczeństwie i dopłaciliśmy, na przykład, na nowe opony. Wielką pomoc zyskaliśmy też od uczniów bydgoskiego Zespołu Szkół Samochodowych, którzy przygotowali nieodpłatnie auto do podróży.
Seniorów z Leśnego interesowało dosłownie wszystko: od podziwianych po drodze zabytków, po urodę mieszkanek. - W podróży spędziliśmy 15 dni, co było naprawdę dużym wyzwaniem, bo każdy z nas ma niezły charakterek i bycie ze sobą w wielu kryzysowych sytuacjach, 24 godziny na dobę na tak małej przestrzeni mogło skończyć się dramatycznie. Ciągle jesteśmy jednak przyjaciółmi - żartuje Paweł Barańczak. Oprócz umiejętności radzenia sobie za kierownicą, każdy z panów wspomagał drużynę swoimi talentami. Maciej, były handlowiec, organizacyjnymi. Paweł, inżynier, technicznymi, Michał zaś, zawodowo związany z gastronomią w Szkocji - gotowaniem. I... tańcem. Były akrobata i tancerz breakdance został nawet na imprezie w Lloret de Mar wyzwany do bitwy na parkiecie.
Przejechali Czechy, Słowenię, zajechali do Chorwacji, Włoch, Monaco, Francji, dotarli do Hiszpanii. Spali czasem w samochodach, bo złombole zdominowali po drodze wiele kempingów. Zgubili dokumenty w Barcelonie, która poraziła ich poziomem zagrożenia ze strony złodziei i dilerów. Stracili niemal wszystkie zrobione zdjęcia. Po centrum Paryża kręcili się ponad dwie godziny, by wyjechać z najbardziej poplątanego komunikacyjnie śródmieścia w Europie. Po drodze do domu wjechali do Belgii i Holandii, by przekonać się tam, jak wygodna może być w takich kulturach starość. Po drodze z Niemiec ich „poldas” pokazał, że da jeszcze radę pojechać 120 kilometrów na godzinę. Ostatnią zmianę za kierownicą miał Michał.
- Przejechaliśmy 6300 kilometrów bez awarii. A przecież w Alpach i Pirenejach na poboczach gotowały się nawet nowe samochody dobrych firm. Auto dało radę, my daliśmy radę - ocenia. - Wyprawa kosztowała nas dużo kasy, wysiłku i poświęcenia, ale spotkaliśmy się w całej Europie z wielkim zainteresowaniem i dużą życzliwością. I przyniosła świetny skutek.
Złombole w tym roku zebrali dla domów dziecka ponad 700 tysiecy złotych.