Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

VIP W PODRÓŻY - Route 66 na czterdziestkę

Justyna Król
nadesłane
Gdy dojeżdżaliśmy do Sarajewa, trwała powódź. Musieliśmy się przedostać na nocleg boczną, bardzo wąską, górską drogą. W nocy, w deszczu, zmęczeni, przemieszczając się zaledwie 25 km na godzinę. Jechaliśmy z duszą na ramieniu... Z Piotrem Grabanem, zapalonym motocyklistą, rozmawia Justyna Król

Skąd takie akurat hobby?
Jestem motocyklistą od dziecka, bakcyla załapałem od taty. W technikum nawet próbowałem ugryźć ten temat sportowo, ale mały wypadek spowodował, że nabrałem dystansu. Na studiach uznałem, że będę motocyklizm uprawiał turystycznie. Nadal przyjaźnię się z wieloma motocrossowcami i żużlowcami. Kibicuję każdej dyscyplinie związanej z motocyklami.

Czyli są własne dwa kółka?
Przez wiele lat marzyłem, by mieć harleya. W latach 80. nawet sam próbowałem sobie go poskładać z części i tak to kiełkowało we mnie. Dopiero po odchowaniu dzieci tak naprawdę przesiadłem się na motocykle, już te kupowane. Obecnie mam małą kolekcję motocykli zabytkowych, ale przede wszystkim motocykl długodystansowy. Jeżdżę HD Electra Ultra Limited, z pełnym wyposażeniem, typowym touring'iem, gwarantującym komfortową jazdę, nawet na dalekich trasach.

Czy turystyka motocyklowa weszła Panu w krew?
O tak, od 12 lat jestem członkiem największego klubu motocyklowego w Bydgoszczy - Bractwa Harley Davidson. Razem dużo jeździmy za granicę. Kiedy dołączyłem do kolegów, mieli już za sobą sporo wypraw, potem beze mnie zaliczyli też podróż motocyklową dookoła świata, trwającą dwa i pół miesiąca. Moja najdłuższa trasa to Route 66, mekka harleyowców - sprezentowałam sobie to marzenie na 40 urodziny. Głównie jednak jeździmy po Europie. Z dumą mogę powiedzieć, że nie byłem jeszcze tylko na Białorusi i w Mołdawii, o którą zahaczymy w tym roku. Zaplanowaliśmy wypoczynek nad Morzem Czarnym w Bułgarii. Odwiedzimy też Węgry, Turcję i Grecję. Tam zawsze jest co zwiedzać, dlatego chętnie tam wracamy.

To bardziej jeżdżenie czy zwiedzanie?
Przeważnie wygląda to tak, że dwutygodniową trasę wyznaczamy przez miejsca, które można zwiedzić, a ostatnim etapem jest już stacjonarny, kilkudniowy wypoczynek w wybranej miejscowości. Na Portugalię potrzebowaliśmy trzech tygodni. Staramy się tzw. pit stopy, czyli przystanki na zregenerowanie sił, rozplanowywać tak co 600-700 kilometrów. Jest to dobry dystans dzienny do pokonania. Po takiej trasie nie jest się jeszcze wyczerpanym, można pozwiedzać daną miejscowość, zjeść dobrą kolację, wypić wieczorem piwo, na spokojnie się wyspać i rano ruszyć w dalszą drogę. Zawsze wybieramy sobie takie miejsce, z którego jak to mawiamy: gwieździście zwiedzamy okolicę. W naszym klubie motocyklowym jest Road Captain, czyli osoba odpowiedzialna za wytyczenie tras przejazdowych i bezpieczeństwo przejazdu. A ponieważ ten nasz kolega dodatkowo jest też pasjonatem turystyki, to jeździmy po naprawdę kultowych miejscach w danych regionach, bo on się po prostu na tym zna.

Czy ma Pan już takie swoje topowe miejsca na mapie?
Zakochany jestem w Bałkanach. Byliśmy w tamtym roku m.in. w Czarnogórze, którą z całego serca polecam, bo przypomina Chorwację. Przy czym jest równie piękna, ale w wersji mniej skomercjalizowanej i tańszej, bo jest to kraj nienależący do Unii Europejskiej. Ogromne wrażenie zrobiła na mnie też Albania, nad ciepłym morzem, z wymarzoną pogodą i genialnymi trasami motocyklowymi. Kilka lat temu byliśmy w Rzymie podczas 110. rocznicy Harleya Davidsona. Uczestniczyliśmy więc w tym zlocie, jednak ponieważ Rzym jest miastem z utrudnioną komunikacją, przejechaliśmy tylko motocyklami, aby się pokazać, a potem wynajęliśmy autokar do zwiedzania. Bywa i tak.

Czy czasem bywa naprawdę pod górę?
(śmiech) Był taki dosłowny przypadek! Podróżując po Polsce, podjechaliśmy pod Górę św. Anny w województwie świętokrzyskim, a że ja jestem pasjonatem Jeremiego Wiśniowieckiego, który ma tam swoje mauzoleum, uznałem więc, że muszę zajrzeć do tego klasztoru. Zatrzymaliśmy się i widzimy pieszy szlak pod górę, w dodatku Droga Krzyżowa, ale zostawiliśmy motocykle i pokonaliśmy ten odcinek na nogach, z kaskami w rękach. Trwało to niemal godzinę. Na górze zaś okazało się, że wystarczyło pojechać z drugiej strony, drogą asfaltową pod sam klasztor, z parkingiem pod obiektem włącznie.

Taka pasja się nie nudzi?
Szanuję ludzi z pasją w ogóle. Nieważne, czy to żeglarstwo czy zbieranie znaczków. Jasne, że robię też inne rzeczy. Pływam, jeżdżę na nartach, jednak to nie pasja. Motocyklizm mam we krwi. Mam trzy córki, więc nie dało im się tego zaszczepić, ale najstarsza ma partnera motocyklistę, więc coś tam po tacie zostało (śmiech). Turystyka motocyklowa jest dosyć droga, bo i sprzęt i paliwo kosztują, ale ja doceniam w tym najbardziej tę możliwość przemieszczania się. Chęcią podróżowania, rozbudzoną na motocyklu, zaraziłem rodzinę. Nie muszę być cały czas w drodze. Też czasem lubię się zatrzymać, usiąść z książką i nigdzie się nie ruszać, ale jednak na motocyklu najbardziej odreagowuję.

Czy rokrocznie wyjeżdża Pan za granicę?
Średnio dwa razy w roku. Moja pierwsza dłuższa zagraniczna wyprawa odbyła się jeszcze na starym motocyklu Sportster 883. Spontanicznie wyruszyliśmy z czterema kolegami na Sardynię i Korsykę. Było wspaniale. Wyprawa do Grecji również trwała dłużej, bo z przejazdem przez Włochy, z przeprawą promem na Korfu. Zahaczyliśmy o Patrę, gdzie odbywał się międzynarodowy zlot Harleya - zawsze fajnie jest zintegrować się z międzynarodowym środowiskiem motocyklistów. To bardzo zżyta grupa społeczna, która chce ze sobą przebywać, tworząc specyficzny, radosny klimat i dobrą atmosferę. Oczywiście jak w każdej ogromnej populacji zdarzają się pojedyncze świry i tacy, którym nic się nie podoba. Ale to nie mający znaczenia margines.

Najważniejsze trasy - poza Route 66 - to?
Zaliczyłem już trzy z pięciu kultowych europejskich tras motocyklowych. Gross Glockner w Austrii to około trzystu zakrętów na długości 40 km. Jedzie się jednokierunkowo, non stop balansując na motocyklu. Byliśmy też parę temu w Rumunii, gdzie mocno zweryfikowałem swoje myślenie o tym państwie i narodzie, zdecydowanie na plus. Ludzie fantastyczni, kraj również piękny. Tam zaliczyłem trasę zwaną Transfogarska. Trzecią była tzw. Droga Trolli w Norwegii. Podstawową zabawą w tym sporcie jest przekładanie motocykla prawo-lewo i właśnie takie zakręty tu były. Była to najniebezpieczniejsza trasa, która dotąd pokonałem. Zostały mi jeszcze dwie: ośmiu mostów we Francji, nad kotlinami i cieśninami w pasmie górskim, i jeszcze jedna w Alpach.

A takie nieplanowane perełki wyjazdowe...
Będąc na Węgrzech przypadkiem na trasie trafiliśmy na miejscowość Tokaj. Dzień akurat chylił się ku końcowi, zjedliśmy znakomitą kolację w knajpie prowadzonej przez Polaków, kosztując przy tym słynne wino „Tokaj”. Napełniliśmy bukłaki tym smakowitym trunkiem, by jeszcze wieczorem się nim uraczyć.

Nigdy nie macie po prostu dosyć?
Bywają trudne sytuacje. Gdy dojeżdżaliśmy do Sarajewa, trwała powódź. Musieliśmy się przedostać na nocleg boczną, bardzo wąską, górską drogą. W nocy, w deszczu, zmęczeni, przemieszczając się zaledwie 25 km na godzinę. Jechaliśmy z duszą na ramieniu... Czasem jednak jest odwrotnie. Na przykład autostrada jest tak przyjemna, a pogoda sprzyjająca na tyle, że dojeżdżamy na miejsce przed czasem.

W Polsce też się da pośmigać?
Pojezierze Brodnickie i Bory Tucholskie zapewniają masę atrakcji motocyklistom. Ja, jako bydgoszczanin z dziada pradziada, lubię także naszą okolicę. Może same drogi pozostawiają jeszcze trochę do życzenia, ale widoki też mamy kapitalne.

Co jest najważniejsze w prowadzeniu motocykla?
Wyobraźnia i pokora. Zawsze powtarzam, że jak się prowadzi samochód, trzeba mieć ograniczone zaufanie do innych użytkowników drogi, ale jak się jedzie motocyklem, nie można mieć w ogóle zaufania do innych użytkowników. Trzeba liczyć tylko na siebie!

Wystraszył się Pan kiedyś porządnie w trasie?
Tak, miałem wypadek, który nauczył mnie pokory. Jechałem za szybko i, choć dobrze znałem ten zakręt, wiedziałem, że nie wyhamuję. Położyłem motocykl, ale i tak wylądowałem w rowie. Nic poważnego się nie stało, a ja nauczyłem się raz na zawsze, że kozaczenie szybko się mści.

*Piotr Graban

przedsiębiorca,Wspólnik Zarządzający BIMs PLUS, udziałowiec Hydrosolar, HTI, żonaty, dumny ojciec trzech córek, miłośnik turystyki motocyklowej, który na swym ukochanym jednośladzie zwiedził już niemal całą Europę, zaliczył też m.in. kultową amerykańską trasę Route 66.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!