Kilka dni przygotowań, godziny prób na sucho i pieczołowite dobieranie kadru. Wszystko musi być zapięte na ostatni guzik, bo samochód topi się tylko raz.
Grupa bydgoszczan wpatruje się w leniwie płynącą rzekę pod mostem kolejowym przy ulicy Żeglarskiej. Niby nic się nie dzieje, ale czerwona łódź ratunkowa, zacumowana przy nabrzeżu, przyciąga zaciekawione spojrzenia.
Nagle słychać pisk opon i na drugim brzegu pojawia się zielony mercedes. Z hukiem wjeżdża na maleńki pomost i sypiąc iskry wybija się w powietrze, by z wielkim hukiem wpaść do wody, rozbryzgując pianę na wysokość ładnych paru metrów. Za kierownicą widać szamocącego się mężczyznę.
<!** reklama>
Przypadkowi przechodnie spoglądają z niedowierzaniem, ale nie ma się czego bać. To była tylko kaskaderska scena z filmu z Borysem Szycem w roli głównej. Operatorzy ukryci na łodzi ratunkowej kończą ujęcie, a auto nabiera wody i znika pod powierzchnią. Ale moment, w środku przecież wciąż jest nasz bohater! Na ratunek śpieszy mu płetwonurek, jednak nim dopływa do wraku, spod wody wyłania się przemoknięta postać. Nie jest to jednak Borys Szyc, a Tomasz Krzemieniecki, kaskader.
- Ale napędził nam pan stracha! - krzyczą widzowie, gdy mężczyzna wychodzi na brzeg.
- Nie wiedziałem, jak długo będę w kadrze - wyznaje nieco zasapany dubler. Został w aucie tak długo, jak się dało, by przypadkiem nie zepsuć ujęcia. Tej sceny jednak nie będzie musiał powtarzać, samochód topi się tylko raz.
Podczas gdy kaskader idzie się osuszyć, na drugim brzegu rzeki Borys Szyc rozpoczyna przygotowania do sceny wynurzania się z wody. Aktor musi zaczerpnąć oddech, zanurkować i poczekać, aż woda się uspokoi. Dopiero wówczas, po dramatycznej chwili, wynurza się łapiąc powietrze i brodzi w kierunku brzegu. Siada na piasku, po chwili zrywa się jednak i ponownie skacze do wody. Czyżby o czymś zapomniał?
- Główny bohater to samotnik otaczający się gadżetami, którym nadaje nawet imiona. Samochód nazywa Wackiem, laptop jest dla niego Edkiem, a telefon Pamelą. Pewnego dnia kupuje nawigację GPS, nadaje jej imię Carmen i zakochuje się w jej głosie - opowiada Kuba Kosma, producent filmu.
To właśnie ta nawigacja prowadzi tak bohatera, że ten ląduje w wodzie. Choć od początku wiadomo było, że akcja filmu toczyć się będzie w Bydgoszczy, scenę wypadku na początku planowano nakręcić w Warszawie.
- Ze względu na niski stan wody w Wiśle musieliśmy zrezygnować z tego pomysłu. Ale to miejsce, odnalezione przez naszego reżysera, idealnie się do tego nadaje ze względu na malowniczy most w tle - tłumaczy Kuba Kosma.
By nagrać tę scenę filmowcy musieli wyrównać prowadzącą nad wodę drogę, zbudować od podstaw niewielki pomost, no i oczywiście uszkodzić samochód. Po południu auto z wody wyciągnął dźwig. Nie da się go już uratować, trafi więc na złom.
A co z nawigacją, która przysporzy bohaterowi tyle kłopotów? Tego nie zdradzimy, by nie psuć zabawy tym, którzy chcieliby zobaczyć „Dżej Dżeja” w kinach. Film na duże ekrany wejść ma w pierwszej połowie przyszłego roku.