<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/reszka_jaroslaw.jpg" >Przed ostatnim weekendem do wypożyczalni trafiły dwa wielkie tytuły: „Ciekawy przypadek Benjamina Buttona” i „Oszukana”. O tym pierwszym, największym przegranym ostatniej gali z Oscarami, głośniej było z okazji polskiej kinowej premiery. Teraz więc oddajmy pierwszeństwo „Oszukanej”, też nominowanej do nagród Amerykańskiej Akademiii Filmowej, i to w tak ważnych kategoriach, jak najlepsza kobieca rola piewszoplanowa, zdjęcia i scenografia. Kto ten film zdążył zobaczyć, nie jest nominacjami zaskoczony. Zaskoczony natomiast mógł być fabułą, którą opatrzono komentarzem: „Na podstawie prawdziwej historii”. Trudno uwierzyć, że to mogło się wydarzyć w USA, nawet 80 lat temu.
<!** reklama>Wielki Kryzys jeszcze nie runął na świat, ale w Kalifornii widać już jego zwiastuny - zwiększające się obszary biedy. Christine Collins też się nie przelewa. Pracuje w Los Angeles jako telefonistka, samotnie wychowuje dziewięcioletniego syna. Nie stać jej na opiekunkę, więc gdy nagle wpada dodatkowy dyżur, musi dziecko zostawić bez opieki. A gdy wraca do domu, nie zostaje małego Walthera. Pięć miesięcy mija od jego zniknięcia, gdy z policji przychodzi radosna wieść, że syn się odnalazł i wraca pociągiem do rodzinnego miasta. Na jego spotkanie z matką na stacji czekają dziennikarze i oficerowie policji, chcący poprawić sobie nadwątloną reputację. Christine biegnie do wagonu, dostrzega wysiadającego malca, ale... nie poznaje w nim Walthera. On natomiast wita ją jak matkę, a i kapitan policji naciska, żeby się dobrze zastanowiła, czy to nie jej syn. Absurd? Owszem, choć to tylko zapowiedź przedziwnych zdarzeń, które mają nastąpić. Opornych obywateli policja z Miasta Aniołów ma bowiem zwyczaj nawracać w szpitalu psychiatrycznym. Niczym w stalinowskim Związku Radzieckim. Lecz nie o wielką politykę tu chodzi - o utrzymanie lokalnej władzy i związanych z nią profitów.
Następnie fabuła rozwija się już w hollywoodzkim stylu: upór dzielnej kobiety, szlachetni pomocnicy, aż do finału z płomiennymi przemówieniami na sali sądowej. Przyznam, że nie do końca dałem się przekonać, że te zdarzenia rzeczywiście zaistniały. Przekonała mnie za to Angelina Jolie w roli Christine. O tym, że ta gwiazda potrafi zagrać nie tylko Larę Croft czy Mrs. Smith, wiedziałem już od „Ceny odwagi”. Zresztą tamta rola przypomina nieco kreację w „Oszukanej” - obie pokazują kobietę z charakterem, walczącą do końca i na przekór rozsądkowi, nakazującemu bezpieczną kapitulację. Wybornie też wypadły zdjęcia Kalifornii sprzed lat, zrekonstruowanej pieczołowicie i pokazanej przez filtry dające złudzenie starych obrazków. W sumie - choć trudno uwierzyć, to palce lizać. I zagryzać.