Śni mu się, że schyla się po klucz leżący na ziemi. Chwyta go. I gdy trzyma go w dłoni, sen nagle się urywa. Patrzy wtedy na jawie na ręce, których nie ma. I podtrzymuje się na duchu - Najważniejsze, że w ogóle żyję.
<!** Image 2 align=right alt="Image 67094" sub="Mateusz Kołatka marzy o tym, żeby wrócić na swoje gospodarstwo i zabrać się ostro do pracy. Na razie uczy się na nowo żyć. Potrafi za pomocą ust i ołówka wybrać numer telefonu do żony. / Fot. Dariusz Bloch">Mateusz Kołatka, młody rolnik spod Śliwic, ostatnio bardzo często miewa sny - jeździ ciągnikiem po polu, orze. Jest w nich szczęśliwy i dumny. Sam do siebie mówi w tych snach: „Myślałeś, że się nie uda. A tu proszę, normalnie możesz pracować”.
Pojechał kosić łąki
33-letni wzorowy gospodarz, jak mówią o nim w Śliwiczkach, gdzie razem z żoną prowadzi 60-hektarowe gospodarstwo, ostatni raz „normalnie pracował” 21 września tego roku. Dokładnie pamięta tę datę. - Nigdy jej nie zapomnę, bo wtedy właśnie umierałem - wspomina tragiczny piątek, siedząc na szpitalnym łóżku.
<!** reklama>Tamten dzień rozpoczął się jak zwykle, o szóstej rano. Trzeba było wydoić krowy, których Kołatkowie mają 20. Gospodarz oporządził bydło. Pokręcił się po podwórku, bo zawsze coś jest do roboty. W Śliwiczkach właśnie organizowano zbiórkę ziemniaków, więc pojechał w pole. Wykopał 50 kilogramów bulw i zawiózł do wsi. Gdy wrócił do domu, żona przygotowywała obiad. Miał zjeść, gdy tylko skończy kosić łąki.
- Kocha ziemię i uprawia ją od dziecka, gdy jego ojciec stracił rękę - Ewa Kołatka podkreśła, że wyszła za mąż za prawdziwego gospodarza. Poznali się 9 lat temu. Ewa wracała właśnie z pracy do domu (wówczas w Śliwicach), a on jechał polonezem do gminy. Padał deszcz. Zatrzymał samochód i odwiózł do domu. Ich znajomość przerodziła się w miłość, małżeństwo i szczęśliwą rodzinę z 8-letnią Basią i 2 lata młodszym od niej Klaudiuszem.
Taka mała, zwykła awaria...
W tamten piątek, gdy Mateusz nie wracał z pola, Ewa nic złego nie przeczuwała. Poprosiła szwagierkę o pomoc przy wieczornym dojeniu krów. Zbliżała się godz. 18. - Nie ma go i nie ma. Pewnie znów w polu coś robi - pomyślały kobiety.
Mateusz Kołatka od dwóch godzin walczył z maszyną, która zabierała mu ręce.
- Skosiłem jedną łąkę, potem drugą, a to stało się, gdy obrabiałem trzecią. Zapchał się pobieracz przy prasie do siana. Taka mała, zwykła awaria... Wiedziałem co i jak, bo dobrze znam się na maszynach - zapewnia rolnik. - Nie wiem, jak to się stało... - zawsze ostrożny, tym razem postanowił rękoma popchnąć siano. - Maszyna wciągnęła mi ręce między wałki. Nie mogłem nic zrobić...
Próbował wyjąć kończyny z prasy, ale wałki trzymały mocno, a maszyna wciąż pracowała i przygrzewała wciągnięte ręce. - Sam sobie nie poradzę - przyszła mu wtedy do głowy pierwsza myśl. A potem druga - że szybko stamtąd nie wyjdzie. I kolejne. Czy w ogóle z tego wyjdzie cało? Czy zobaczy jeszcze żonę, dzieci? - Wiedziałem, że nikt mnie nie wyciągnie, ale liczyłem na pomoc, że nadejdzie może za godzinę, dwie. Myślałem, że gdzieś około 20, gdy zorientują się, że mnie nie ma, zaczną mnie szukać.
Czuł potworny ból i jeszcze potworniejszy strach. Stał przy prasie z rękoma uwięzionymi ponad łokcie i głową tuż przy pracujących wałkach. Przeraźliwie bał się śmierci. Co chwilę tryskała krew. - Wykrwawię i w ten sposób szybko umrę - wciąż myślał, a jednocześnie miał nadzieję, że ktoś przyjdzie, wyłączy maszynę i wyciągnie go stamtąd.
Ratunek nie nadchodził. - Chciałem jeszcze tylko zobaczyć żonę - wspomina. Ledwo stał z bólu. Marzył, żeby się położyć, zasnąć, odpocząć. Wiedział, że nie może tego zrobić, bo się nie obudzi. Miał ogromne pragnienie, zlizywał pot. Z maszyny szedł dym, potem jej wnętrze zaczęło się palić. - Nagle otworzyłem oczy i zobaczyłem żarzące się wałki. Poczułem jeszcze większy strach, że zaraz się spalę - ostatkiem sił postanowił sam się ratować. Z prawą ręką poszło łatwiej. Lewą musiał porządnie wyszarpnąć. Obie urwało. - Wtedy poczułem, że żyję. Byłem szczęśliwy, jakbym urodził się jeszcze raz.
Pobiegł w kierunku najbliższej drogi: - Pomyślałem, że jak puszczę się przez pola, to padnę, nie wstanę i znajdą mnie martwego.
Siedem godzin walczył o życie. Od domu dzieliły go trzy kilometry.
Cicho, jakoś się ułoży
Około godz. 21 ojciec Ewy wrócił z poszukiwań z 60-hektarowego pola. Bez wieści. Było za ciemno. Postanowili szukać wspólnie. Ponad godzinę penetrowali pola po omacku. Od drogi do drogi, bo na pole nie dało się wjechać. W końcu w smudze światła samochodowych reflektorów zobaczyli znajomą postać. Odetchnęli z ulgą. Odnalazł się! Jest, cały... zdrowy... Wielki krzyk i płacz. - Cicho, jakoś się ułoży, będą protezy. Poradzimy sobie - uspokajał żonę Mateusz.
Od ponad miesiąca Mateusz Kołatka opuszcza bydgoski szpital tylko na weekendowe przepustki.
- To bardzo silny psychicznie człowiek. Pomimo olbrzymiego kalectwa, nie załamał się. Wierzy, że jeszcze będzie mógł coś zrobić i trzeba mu w tym pomóc - prof. Wojciech Hagner, kierownik Kliniki i Katedry Rehabilitacji Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy, tak jak inni lekarze, nie mógł wyjść z podziwu. Bo ból, jaki musiał towarzyszyć Mateuszowi przez tyle godzin bez środków uśmierzających jest po prostu nie do wytrzymania.
W całym tym nieszczęściu szczęściem był fakt, że maszyna zgrzewała ręce powodując obkurczenie tkanek. Dzięki temu Mateusz się nie wykrwawił. Lekarze skrócili części przedramienne i założyli opatrunki. Ich pacjent musi teraz cierpliwie czekać i ćwiczyć.
Cała wieś zbiera na protezy
Od wypadku minął ponad miesiąc. Mateusz jest cierpliwy, ale wciąż nie może sobie znaleźć miejsca w szpitalnej sali. Często, gdy budzi się rano, myśli o zwierzętach, o polach: - Trzeba je przecież obrobić. Kto jak nie ja?
Gdy żona przywozi go do Śliwiczek, chętnie spaceruje po polu i dogląda. Nie jest tak bardzo pewny jak tamtej nocy, czy sobie poradzą. Ale mocno wierzy, że jeszcze wróci na gospodarkę. - Ludzie bardzo pomagają i to nas też trzyma - wyznają Kołatkowie.
- Jak nie mieliśmy pomóc?! Przecież to taka przykładna, gospodarna rodzina - mówi Andrzej Banach, sołtys Śliwiczek. We wsi od razu znaleźli się ludzie, którzy chodzili od domu do domu, żeby choć trochę uzbierać na protezy dla sąsiada. - Tu nie mieszkają ludzie bogaci, ale nie było domu, w którym odmówiono by pomocy.
Lawina pomocy ruszyła w całej gminie. Mieszkańcy zorganizowali charytatywny koncert, zbierali pieniądze po mszy. Dzięki urzędnikom ze Śliwic założono specjalne konto, na które można wpłacać pieniądze na protezy.
- To porządny człowiek, na piwko nie chodzi. Mrówka w pracy. Takim ludziom trzeba pomagać - sołtys Banach dziękuje wszystkim, którzy dotąd wsparli finansowo Mateusza. Jednak suma, która wpłynęła na konto, jest zbyt mała, żeby wystarczyło na protezy, pozwalające rolnikowi wykonywać podstawowe czynności wokół siebie, nie mówiąc o pracy w gospodarstwie. Na „inteligentną” protezę prawej ręki potrzeba 150 tysięcy, na lewą - 50 tys. zł.
Mateusz Kołatka nie wyobraża sobie życia bez pracy. Poza tym, ma przecież dwoje małych dzieci. Jego żona nie poradzi sobie sama, choć twardo się trzyma.
- Najgorsze za nami. Musimy sobie poradzić, rodzina i sąsiedzi pomagają - Ewa Kołatka ma teraz tylko to jedno marzenie. Żeby mąż mógł przytulić syna i córkę, żeby mógł robić to, co kocha.
Mateusz też marzy. Na razie uczy się wybierać za pomocą ołówka i ust numer telefonu na aparacie komórkowym. I wciąż miewa te sny. O tym, jak chwyta dłonią narzędzia potrzebne do dokończenia budowy ogrodzenia, którego nie zdążył zrobić. O tym, jak orze pole, jak kosi łąki. Wierzy, że się spełnią. Może na Boże Narodzenie?
Podajemy numer konta, na które można wpłacać pieniądze na protezy dla Mateusza Kołatki: Bank Spółdzielczy Koronowo, o. Śliwice: 06 8144 0005 2006 0063 1884 0001, z dopiskiem „Pomoc dla Mateusza”.
23.11. o godz. 18.30 w parafii Zmartwychwstania Pańskiego przy al. Stefana Kardynała Wyszyńskiego w Bydgoszczy odbędzie się koncert organowy. Zapraszamy wszystkich, którzy chcą pomóc rodzinie Kołatków - będą zbierane datki na protezy.