Ułani w zadymce

Wczorajsze migawki w telewizji spod Kołobrzegu wyglądały tak, że najpierw pomyślałem, że palec mi się omsknął na pilocie i zjechał na numer CNN albo jakieś stacji ze Skandynawii. A tu okazuje się, że i po południowej stronie Bałtyku z zimą nie ma żartów. Pewnie parę osób będzie musiało zginąć na śniegu lub pod nim, a parę setek czy tysięcy stracić grube pieniądze, byśmy także w tej porze roku na serio zaczęli brać pod uwagę zmianę klimatu. Latem boleśnie się o tym przekonali powodzianie z Wilkowa i Bogatyni. Pytanie, czy zawsze trzeba się uczyć na błędach, zgodnie z powiedzeniem „Jak się nie wywrócisz, to się nie nauczysz”? Kilka ciężkich wozów musiało się wywrócić przy zjeździe z wiaduktu w Stryszku, by polscy truckerzy zrozumieli, że tam nie warto naśladować Krisa Kristoffersona w filmie „Konwój”. I chwała Bogu, od pewnego czasu w tym miejscu jest spokój. Dla odmiany teraz uaktywniła się Strzyżawa. Właściwie co załamanie pogody, to dochodzą stamtąd jakieś tragiczne wieści. Albo w klimacie czarnej groteski - jak wczorajsza wywrotka tira z ładunkiem żywych kurczaków, które niczym kuropatwy na słynnym obrazie Chełmońskiego usiłowały brnąć w śniegu. Może właśnie ten widoczek zrobi na zawodowych, było nie było, kierowcach odpowiednie wrażenie. Swoją drogą, reagować na takie „pola potencjalnej śmierci” powinni także drogowcy i policja. Owszem, najłatwiej zobaczyć w wypadkach palec boży albo diabelskie kopytko, bo wiara w przeznaczenie pozwala odpowiedzialnym za bezpieczeństwo na drogach siedzieć z założonymi rękami. Ale proszę pamiętać, że za bezczynność w obliczu nieszczęścia można się potem długo smażyć w piekle.