Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Uczeń poszybował dalej niż mistrz

Robert Borzyszkowski
Robert Borzyszkowski
Ponad osiem godzin spędził w niewielkiej kabinie szybowca i „wykręcił” rekordowy przelot o długości 720 kilometrów

Ponad osiem godzin spędził w niewielkiej kabinie szybowca i „wykręcił” rekordowy przelot o długości 720 kilometrów

<!** Image 2 align=left alt="Image 2519" >Jędrzej Skłodowski, pogodny 22-latek z Inowrocławia, przez dwa dni martwił się o pogodę. Bo rekordowych lotów nie wykonuje się od przypadku do przypadku. Współczesne szybownictwo bardziej przypomina grę strategiczną niż żywiołowe wyczyny pionierów lotnictwa. Trasa przelotu o długości 720 kilometrów została starannie zaplanowana. Pod uwagę wzięte zostały wszystkie zbliżające się i oddalające fronty atmosferyczne, a nawet wielkość obszarów leśnych, bo nad nimi zawsze nosi.

W czwartek, 14 lipca, o godzinie 10.20 klubowy jak Aeroklubu Kujawskiego wyholował na wysokość 400 metrów niewielki szybowiec „Jantar Standard”. Dziesięć minut przed jedenastą Jędrzej włączył urządzenia rejestrujące i rozpoczął przelot uznany za rekord inowrocławskich szybowników i bardzo dobry, zbliżajacy go do elity pilotów, wynik w szybownictwie krajowym.

Wojsko mówi: Nie!

Lot z Inowrocławia do Olsztyna przebiegał zgodnie z planem. Klubowy jantar, choć ma 25 lat i jest o trzy lata straszy od prowadzącego go pilota, spisywał się doskonale. Jedyną rzeczą, która martwiła młodego szybownika był balast wodny, około 150 litrów, który zabrał z ziemi.

- Wszystko po to, by w dobrych warunkach szybowiec mógł latać z większą prędkością, bo prawo ciążenia jest takie samo na ziemi jak i w powietrzu. A jak coś jest ciężkie, to szybciej opada i nabiera przez to większej szybkości - tłumaczy Jędrek.

Warunki nie były jednak optymalne i połowa balastu została zrzucona. Znad Olsztyna trasa wiodła w stronę Piły. Rekordziście przyszedł do głowy szatański pomysł. - Wiejący równo wiatr ułożył chmury w pasma, takie równiutkie, jak korytarz. Wykorzystując takie pasmo, bez kołowania i nabierania wysokości, mógłbym lecieć od chmury do chmury i w ten sposób pokonać dużą odległość w łatwy sposób - opowiada z pasją Jędrzej.

Na drodze do realizacji stanęło jednak wojsko. Na lotnisku w Mirosławcu trwały jakieś ćwiczenia i siły zbrojne nie wyraziły zgody na przelot w zamkniętej na ten czas przestrzeni.

Myśl dwie chmury do przodu

<!** Image 3 align=right alt="Image 2520" >W trakcie zawodniczego lotu nie ma zbyt wiele czasu, by podziwiać widoki. To tylko nam laikom wydaje się, że piloci wiecznie cieszą oczy malowniczymi krajobrazami ziemi, tymczasem ich cała uwaga koncentruje się na chmurach.

- Obserwuję je i kalkuluję, która mnie zabierze i jak wysoko uda mi się podkołować w kominie. W związku z tym, że szybkość przelotu to średnio około 90 kilometrów, trzeba myśleć przynajmniej dwie chmury naprzód, bo inaczej można mieć spory kłopot z przeleceniem zaplanowanej trasy, a jak jesteś za nisko, to pozostaje znalezienie sobie ładnego pola z ziemniakami, bo na rosnącym wysoko zbożu można zniszczyć szybowiec - wyjaśnia młody lotnik.

Po nawrocie nad Złotowem w okolicach Piły jantar poszybował wprost nad Włocławek. Wtedy przyszedł krytyczny moment. Po pięciu godzinach lotu nawet wysportowany, młody człowiek odczuwa pierwsze oznaki zmęczenia.

- Na szczęście w jantarze pilot leci w pozycji połleżącej. To duże udogodnienie, bo nie cierpną tak bardzo plecy. Nogi drętwieją jednak tak jak w każdej innej pozycji. Kierowcy samochodów podczas długiej jazdy mogą się zatrzymać, rozprostować kości. My ze zrozumiałych względów na taki luksus nie możemy sobie pozwolić. Trochę się trzeba wtedy pokręcić, pofalować ciałem i mieć nadzieję, że to wystarczy. No i nie zaszkodzi napić się jakiegoś napoju energetyzującego, co dodaje skrzydeł - wyznaje ze śmiechem Skłodowski.

Mewy to oszustki

Piloci samolotów silnikowych jak ognia unikają ptaków, bo spotkanie z nimi w powietrzu to gwarantowane kłopoty. Dla szybowników są bezcenną wskazówką, ale i w temacie ornitologicznym trzeba się dobrze orientować. Najbardziej wiarygodne są duże ptaki, ze wskazaniem na najczęściej spotykane bociany.

- Kiedyś kołowałem pod chmurą ze stadem 40 boćków. To jest niesamowite przeżycie - wspomina młody szybownik.

Ponieważ ptaki te tak jak szybowce wykorzystują siły natury, by swobodnie szybować, można obserwując je, wykorzystywać te same kominy termiczne. Gdy wszystkie obliczenia zawodzą, taki bociek wypatrzony w porę może okazać się bezcenny. Niestety, tego samego nie można powiedzieć o mewach. To oszustki, które potrafią nabrać nawet doświadczonych pilotów. - Są wredne i niby szybują, ale jednak wspomagają się machając skrzydłami. Na szczęście podczas tego lotu nie musiałem wypatrywać ptaków bo wszystko szło jak po sznurku - cieszy się Jędrzej.

Koniec logera

Rekordowy lot o mało nie zakończył się niepowodzeniem. Trochę za Włocławkiem, gdzie szybowiec Skłodowskiego zawrócił w stronę macierzystego lotniska, urządzenie rejestrujące trasę i parametry przelotu zaczęło sygnalizować, że kończy się pamięć. Niewiele brakowało, by przed lądowaniem w Inowrocławiu loger wyłączył się z powodu braku miejsca na nośniku do zapisu danych. Szybownicy nazywają taki przypadek fotolądowaniem.

<!** Image 4 align=left alt="Image 2521" >- No i z zamkniętego przelotu byłyby nici, bo wtedy nie jest ważne że doleciałeś do lotniska, z którego wystartowałeś. Ważny jest zapis ostatniej pozycji i ponad siedem godzin spędzonych w powietrzu idzie na marne. Na szczęście zmieściłem się i na logerze zdążył zapisać się moment zamknięcia trasy w Inowrocławiu - tłumaczy inowrocławianin.

Był to niewątpliwie najdłuższy lot w historii Aeroklubu Kujawskiego. Poprzedni rekord, 630 kilometrów, należał do Ryszarda Smolaka, pod okiem którego Jędrzej nabierał pierwszych doświadczeń szybownika. Lot 22-letniego inowrocławianina trwał 8 godzin i 30 minut i zakończył się lądowaniem o godzinie 18.50. W tym czasie pokonał trasę Inowrocław - Olsztyn, Złotów koło Piły - Włocławek - Inowrocław. Tylko 30 kilometrów zabrakło, by latający od sześciu lat szybownik znalazł się w elitarnym klubie „750-tek”, liczącym w całej Polsce niewiele ponad pięćdziesiąt osób.

Plany przez pryzmat pieniędzy

Zamiłowanie do latania w przypadku Jędrzeja Skłodowskiego to tradycja rodzinna. Pilotem był jego dziadek, Hilary Dombek, który szkolił się w ośrodku w bydgoskim Fordonie. Potem chciał latać w Inowrocławiu, ale miał krewnych w Niemczech, po tej złej stronie granicy, i zabroniono mu korzystania z ludowej przestrzeni powietrznej. Ojciec Jędrzeja też latał na szybowcach. To właściwie on rozwinął w synu pasję, którą potem szlifowali instruktorzy: Ryszard Smolak i Mariusz Metelski.

- Chciałbym jeszcze wiele osiągnąć. To wszystko zależy jednak od pieniędzy. Jestem bliski wyczerpania możliwości klubowego szybowca jantar, a nowego, lepszego nie kupię, bo to wydatek wielkości 200-250 tysięcy złotych. Myślę o wypożyczeniu lepszego sprzętu, ale tak czy owak będę musiał znaleźć sponsorów - ocenia młody rekordzista.

Można mieć tylko nadzieję, że znajdą się ludzie, którzy zechcą pomóc Jędrzejowi. Od czterech lat jest w szybowcowej kadrze Polski juniorów, a od roku zajmuje miejsce w kadrze seniorów. To chyba najlepsza rekomendacja.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!