https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Uciekliśmy śmierci spod kosy

Andrzej Suliński
- Chcieliśmy jeszcze zostać, bo o godzinie 17 miały się rozpocząć występy, ale zdecydowaliśmy się wracać przed zmrokiem. Wyszedłem z hali przed 14 - mówi Robert Musidłowski z Mogilna.

- Chcieliśmy jeszcze zostać, bo o godzinie 17 miały się rozpocząć występy, ale zdecydowaliśmy się wracać przed zmrokiem. Wyszedłem z hali przed 14 - mówi Robert Musidłowski z Mogilna.

Ta decyzja uratowała jemu i jego kolegom życie.

Na sobotnią wystawę gołębi pocztowych do Chorzowa wybrali się w osiem osób.

Byli nielicznymi miłośnikami tych ptaków z naszego regionu, bo choć koła hodowców są u nas liczne, większość zrezygnowała z dalekiej podróży ze względu na pogodę.

Bilet numer 5416

W domu zostali hodowcy, między innymi, z Inowrocławia i Kruszwicy. Srogiej aury nie przestraszyli się jednak mogilnianie. - Wchodziłem do hali pomiędzy 7.20 a 7.30 rano i już wtedy miałem bilet z numerem 5416. A przecież była to bardzo wczesna pora i nasilenie zwiedzających miało dopiero nadejść. Ludzi była masa. Największy tłok panował przed południem, bo wtedy odbywała się uroczystość wręczenia nagród, a później aukcja, która zawsze cieszy się ogromnym zainteresowaniem. Wtedy w hali było nawet ponad 10 tysięcy osób. Ścisk był ogromny. Nie można było przejść z jednego stoiska do drugiego, czy znaleźć miejsca, żeby gdzieś usiąść i odpocząć - opowiada Robert Musidłowski, członek Polskiego Związku Hodowców Gołębi Pocztowych, na co dzień pracujący w mogileńskim Urzędzie Miasta.

Tylko przypadek zdecydował, że wraz z przyjaciółmi wyszedł z hali przed tragedią.

<!** Image 2 align=left alt="Image 15976" >Nie ukrywa, że chciał zostać na wystawie tak długo, jak się da. - Opuszczałem halę jako ostatni z naszej grupy przed godziną 14. Chcieliśmy zostać jak najdłużej, bo o 17 miał tam występować jakiś zespół, zapowiadano imprezy artystyczne i koncert, ale baliśmy się wracać w nocy do domu. Przed nami było kilkaset kilometrów, więc zdecydowaliśmy się wyjechać. Uratowało nam to życie. Można powiedzieć, że uciekliśmy śmierci spod kosy - opowiada nasz rozmówca, który jeszcze wczoraj rano nie mógł powstrzymać drżenia głosu i wzruszenia.

- To straszna tragedia. Na Śląsku gołębie hoduje się całymi pokoleniami. To zamiłowanie przechodzi z ojca na syna i z dziadka na wnuka. Tam jest kolebka sportu gołębiarskiego. Na wystawie były więc całe rodziny, małe dzieci... Już w trasie dostaliśmy informację, że hala się zawaliła. Telefon nagle zaczął bez przerwy dzwonić. Komórki dosłownie momentalnie się aż rozgrzały. Dzwoniły do nas rodziny pytając, czy żyjemy, my dzwoniliśmy do naszych kolegów. Na szczęście okazało, że wszyscy nasi znajomi są cali i zdrowi, choć przez pewien czas nie mieliśmy kontaktu z jednym kolegą - wspomina nasz rozmówca.

Mogilnianin potwierdza też informacje podawane w niedzielę w ogólnopolskich mediach, że do zawalenia się konstrukcji mogła przyczynić się, między innymi, różnica temperatur pomiędzy wnętrzem ogrzewanej hali i niską temperaturą panującą na zewnątrz, która spowodować mogła nagłe topnienie zalegającego na dachu śniegu i zwiększenie przez to jego ciężaru.

Dlaczego dach runął?

- Z sufitu leciała woda. Szczególnie obficie w holu przy wyjściu, ale czy to mogło się przyczynić do katastrofy, trudno powiedzieć. To już pewnie ocenią specjaliści - dodaje Robert Musidłowski.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski