<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/zaluski_mariusz.jpg" >Jak wiadomo, dobrze już było. Dawno temu. Kiedy byliśmy młodzi i piękni, wtedy wszystko było lepsze i wspanialsze. Juwenalia też. No bo wiadomo przecież, że świat zmierza w zdecydowanie złą stronę, dziatwa się degeneruje, a sztuka niezależna tonie w komercji.
Takie pokoleniowe biadolenia to, oczywiście, taka sama tradycja jak choinka na święta. To, że studenci kiedyś potrafili się bawić i tworzyć, a dziś tylko konsumują kulturę dokładnie tak samo jak hamburgery, dzisiejsi czterdziestolatkowie słyszeli od swoich rodziców. I teraz dokładnie tak samo wyrzekają na swoje własne dzieciaki, które posłali na studia. Tymczasem kultura studencka - napędzająca przecież przez lata znakomicie również naszą przaśną kulturę pop - jest dokładnie taka jak czasy, w których powstaje. Bo rzutuje na nią wszystko - od dostępnych narzędzi tworzenia i całego kulturalnego know-how zaczynając, przez siłę różnych prądów masskulturalnych, mód i tendencji, bogactwo innych form samorealizacji, może i bardziej atrakcyjnych niż kreacja kulturalna, na studiującym procencie populacji kończąc.
<!** reklama>W końcu 6 procent to jeszcze elita, a 30 to już masa. Zupełnie inny jest wtedy i twórca, i odbiorca.
Zabawne jest to, że studencką twórczość zmieniają dzisiaj dwie kompletnie różne siły, działające zresztą wbrew sobie.
Jedna to znacznie większe niż kiedyś możliwości realizacyjne. Wszystko jest przecież na wyciągniecie ręki. Kiedy przed laty gromadka zapaleńców chciała sobie nakręcić filmik amatorski, to najwyżej mogła się zrzucić na kamerę „super 8”, bo najczęściej na projektor nie było już pieniędzy. Film był rarytasem dla ludzi z „filmówki”. Dziś kręci się tanią cyfrówką, montuje na kompie, a dystrybuuje w Internecie jak świat długi i szeroki. Inaczej tworzy się muzykę, prościej wydaje książki.
Jednocześnie mamy jednak znacznie szerszy dostęp do profesjonalnej kultury popularnej - co oczywiście miłe jest, ale jednak sprawia, że amatorszczyzna - a taką była w większości, co tu dużo gadać, kultura studencka - znika, bo nie ma szans. No bo kto będzie chciał słuchać rzępolenia lokalnych grajków, jeśli organizator sprowadzi mu na Juwenalia zawodową kapelę z krajowej ekstraklasy? Grajkom zostaje piwnica w akademiku i Internet - ale tam już nie będą zespołem studenckim.
Bo kultura studencka tak naprawdę roztapia się dzisiaj w kulturze bez przymiotnika. I z każdym rokiem jest coraz mniej „studencka”.
To znak czasu. Od lat traci hermetyczność, egalitaryzuje się na potęgę, gdzie indziej szuka swoich odbiorców. Dla jednych wychodzi z getta, dla innych rozszerza to getto maksymalnie. Śpiewacy nie są już „piosenkarzami studenckimi” ale piosenkarzami, młody teatr to już nie „teatr studencki”, ale po prostu teatr. Studenckość nie jest już do niczego potrzebna.
Starym repom może żal tej utraconej wyjątkowości. Ale młodym chyba w ogóle.