https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Tylko ryby nie biorą?

Krzysztof Błażejewski
Na czarnej liście w Kujawsko-Pomorskiem są już starosta, lekarze, naukowcy, członkini zarządu województwa, kurator sądowy. Korupcja zatacza coraz szersze kręgi. Czy to wciąż jeszcze dziedzictwo PRL-u?

<!** Image 4 align=right alt="antykorupcyjne" >
Na czarnej liście w Kujawsko-Pomorskiem są już starosta, lekarze, naukowcy, członkini zarządu województwa, kurator sądowy. Korupcja zatacza coraz szersze kręgi. Czy to wciąż jeszcze dziedzictwo PRL-u?

Śledząc uważnie doniesienia mediów, można dojść do wniosku, że żyjemy w kraju afer. Przeciętny Polak musi zadawać sobie pytanie, czy w takiej rzeczywistości jest sens być uczciwym. Zdarzenia sprzed lat kilku czy kilkunastu jak: odwołanie przewodniczącego Rady Miejskiej w Chojnicach za wyniesienie z zakładu narzędzi typu młotek i kombinerki, sprawa wiceprzewodniczącego rady powiatu rypińskiego, zatrudniającego pracowników „na czarno”, czy radnego miejskiego z Rypina, skazanego za nielegalny pobór prądu w mieszkaniu - brzmią dziś raczej humorystycznie.

Bez czystych rąk

<!** Image 2 align=left alt="Image 1463" >Zjawisko korupcji można podzielić na dwa typy. Pierwszy obejmuje przypadki na szczytach władzy. Na tym polu nie odbiegamy zbytnio od większości krajów świata. Wolne od głośnych afer nie są nawet najbardziej rozwinięte kraje. Typ drugi to korupcja zwana „drobną”, czyli łapówkarstwo. Z reguły chodzi tu o niezbyt wygórowane kwoty, ale za to mamy z nią do czynienia praktycznie na co dzień. Tysiące ludzi wręcza „koperty z zawartością” policjantom, lekarzom czy urzędnikom. Ten rodzaj korupcji praktycznie zanikł już na Zachodzie, pozostając powszechnym w krajach mniej rozwiniętych.

Zdaniem wielu socjologów, o popularności łapówek w Polsce decyduje dziedzictwo PRL-u. Przeciwstawienie „my” i „oni”, pojęcie własności państwowej, czyli niczyjej, oraz trudności zaopatrzeniowe wytworzyły zmysł potrzeby „kombinowania”, „załatwiania”, „szukania dojścia”. W wielu takie myślenie pozostało do dziś. Na to nałożyła się jeszcze konsumpcyjna przewaga postawy „mieć” nad „być” i praktyka pobłażliwego traktowania drobnych nieuczciwości.

Krzywa idzie w górę

- Przykład idzie z góry - można często usłyszeć. - Jeśli tak czynią posłowie i ministrowie, to dlaczego ja nie mogę? Liczba ujawnionych przez organy ścigania spraw korupcyjnych w Polsce stale rośnie - głosi raport Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego - choć ciągle nie jest to zadowalająca liczba w stosunku do ogólnej liczby popełnianych czynów.

W ciągu kilku lat od przekształcenia się byłego UOP w ABW liczba spraw o korupcję, prowadzonych przez ten organ, wzrosła trzykrotnie. Przybywa też ujawnianych spraw gospodarczych, nierozerwalnie związanych z korupcją, takich jak pranie brudnych pieniędzy czy oszustwa podatkowe. Zdaniem autorów raportu, duży wkład w zwalczanie zjawiska korupcji mają, obok wyspecjalizowanych służb i instytucji państwowych, także organizacje pozarządowe i środki masowego przekazu.

Na szczytach

Najgłośniejszą sprawą związaną z korupcją władz samorządowych w naszym kraju są wydarzenia, które miały miejsce w Starachowicach. Za próbę wyłudzenia odszkodowania za rzekomo skradziony samochód rok więzienia dostał starosta Mieczysław Sławek. Z kolei były wiceprzewodniczący Rady Powiatu, Marek Basiak, otrzymał wyrok 14 miesięcy pozbawienia wolności za wyłudzenie odszkodowania i łapówkarstwo. Członków grupy przestępczej, z którą mieli być powiązani starachowiccy samorządowcy, oskarżono o handel narkotykami, bronią, amunicją i materiałami wybuchowymi, wymuszanie haraczy i okupów.

W sprawach związanych z łapownictwem aresztowano, m.in., dwóch prezydentów dużych polskich miast, Piotra Synowca z Opola i Waldemara Matusewicza, prezydenta Piotrkowa Trybunalskiego. Kilkanaście dni temu funkcjonariusze CBŚ zatrzymali pod zarzutem przyjmowania korzyści majątkowych wicestarostę ostródzkiego i 3 inne osoby, dwóch biznesmenów z Sosnowca i Ostródy oraz dyrektora ostródzkiego ZOZ-u.

U nas

O samorządowcach z Kujawsko-Pomorskiego w kraju zrobiło się głośno przed kilkoma dniami. Funkcjonariusze ABW zatrzymali starostę bydgoskiego Jana G., członkinię zarządu województwa kujawsko-pomorskiego, Teresę M.-L. i właściciela Wód Mineralnych Ostromecko, Leszka B. Całej trójce postawiono zarzuty dotyczące korupcji.

Od miesiąca toczy się w Toruniu proces byłego pierwszego zastępcy prezydenta Bydgoszczy, Macieja O. Prokuratura zarzuca mu, że pełniąc funkcję wojewódzkiego konserwatora zabytków, przyjął od Czesława S., bydgoskiego biznesmena, 50 tys. zł. Za łapówkę Maciej O. miał uniemożliwić wpisanie do rejestru zabytków terenów po zakładach mięsnych „Tormięs”. Maciejowi O. grozi kara do 10 lat pozbawienia wolności.

- Tak się złożyło, że nie prowadziliśmy ani jednej sprawy związanej z korupcją w administracji - mówi rzecznik komendanta kujawsko-pomorskiej policji, komisarz Jacek Krawczyk. - Mamy za to w dorobku działania w innych sferach.

Kurator, policjant, lekarz

Owe „inne sfery” są rzeczywiście rozległe. Np. inowrocławska policja zatrzymała prezesa Zrzeszenia Właścicieli i Zarządców Domów w Inowrocławiu, któremu zarzuca się, że sugerował osobom starającym się o przydział mieszkania wręczenie pieniędzy w zamian za pozytywną decyzję.

Sąd w Aleksandrowie Kujawskim skazał miejscowego kuratora sądowego, Ryszarda P. W październiku 2000 r. domagał się on od mieszkańca Raciążka 3 tys. zł w zamian za sporządzenie korzystnego dla niego wywiadu środowiskowego, mającego istotne znaczenie dla ewentualnego warunkowego zwolnienia. Kurator najpierw dostał 300 zł, później podopieczny wykonał dla niego tzw. usługi remontowe wartości około 400 zł. W sierpniu 2002 r. kurator zażądał kolejnych 4 tys. zł. Tym razem jednak podopieczny zgłosił sprawę policji, a ta zdecydowała się na tzw. łapówkę kontrolowaną. Ryszard P. dostał połowę żądanej kwoty, a po chwili do jego biura zapukali policjanci. W województwie kujawsko-pomorskim oficjalnie wiadomo o niewielu policyjnych łapówkarzach, choć wszyscy mówią, że „drogówka bierze”. W ciągu ostatnich 3 lat przyłapano na tym 7 policjantów. Wszyscy zostali zwolnieni dyscyplinarnie.

<!** Image 3 align=none alt="Image 1464" >

Jeden z przypadków miał miejsce w Żninie, gdzie policjant w zamian za korzystne dla podejrzanego rozstrzygnięcia w śledztwie zażądał 2 tys. zł. Z kolei dwóch posterunkowych w Mogilnie wpadło w humorystyczny wręcz sposób. Zażądali oni od kierowcy 100 zł w zamian za odstąpienie od kontroli drogowej. Pech chciał, że kierowca nie miał przy sobie gotówki.

Policjanci ulitowali się nad nim, ale kierowca chciał być uczciwy. Wziął pieniądze z domu i udał się do mogileńskiej komendy, gdzie chciał zostawić pieniądze. Trafił do komendanta jednostki, któremu zdał szczegółową relację.

Pytani przez instytucje sondażowe Polacy wskazują, że ponad 50 proc. wręczanych łapówek dotyczy służby zdrowia. I w tym przypadku jednak więcej się o tym mówi niż oficjalnie dzieje. Bariera pękła na początku br. w Bydgoszczy. Pierwszym zatrzymanym był znany w mieście i województwie specjalista prof. Heliodor K., ordynator Kliniki Neurochirurgii i Neurotraumatologii Szpitala Uniwersyteckiego w Bydgoszczy. Prokuratura zarzuciła mu przyjmowanie łapówek od pacjentów (w sumie ponad 50 tys. zł) i uzależnianie od tego terminu wykonania zabiegu. Wojewoda odwołał go ze stanowiska konsultanta wojewódzkiego ds. neurochirurgii, a 1 marca br. zawieszono go na stanowisku szefa katedry Collegium Medicum UMK w Bydgoszczy. Trzy miesiące później policja zatrzymała pod podobnym zarzutem, choć tym razem chodziło o dużo mniejsze kwoty (2 tys. zł) dr. Macieja Ś., asystenta w tej samej klinice.

Naukowcy

Za branie łapówek przed sądem stanęło też dwoje pracowników naukowych Akademii Bydgoskiej. Dr Kazimierz W. wziął od studentów prawie 4,5 tys. zł. Pieniądze miały być zapłatą za zaliczenie prowadzonych przez niego zajęć. Z kolei dr Irena K. nie pojawiała się na zajęciach. Studenci, obawiając się egzaminu z biomechaniki, zebrali 2 tys. zł, zanieśli je wykładowczyni w kopercie, ale ta zasugerowała, że to za mało i potrzeba jeszcze 2 tys. Gdy zapłacono, wszyscy studenci dostali dobre oceny.

W urzędzie

Prokuratura Okręgowa we Włocławku o korupcję oskarżyła Romana K., pracownika włocławskiego UKS, zatrzymanego przez funkcjonariuszy CBŚ, gdy przyjął od pewnego przedsiębiorcy łapówkę w kwocie 13 tys. zł w zamian za deklarowaną pomoc w postępowaniu skarbowym. W chwili zatrzymania urzędnik przyjmował część „należności” - 5 tys. złotych. Roman K. odpowie także za usunięcie z UKS akt innej sprawy, dotyczącej wykroczenia skarbowego. Grozi mu kara od roku do 10 lat więzienia.

Także we Włocławku toczy się kolejny proces byłej urzędniczki z Wojskowej Komendy Uzupełnień, która za łapówki fałszowała wpisy w dokumentach. Kobieta, skazana za ten czyn w procesie karnym, odpowiada teraz przed sądem cywilnym, gdzie toczy się sprawa o zwrot 13 tys. zł, uzyskanych przez nią w postaci łapówek. Przynajmniej przez półtora roku, jak wykazało prokuratorskie śledztwo, inowrocławscy lekarze i personel medyczny średniego szczebla załatwiali fikcyjną dokumentację medyczną. Na ławie oskarżonych zasiądą lekarze Artur Sz., Michał M., Jarosław K., Michał M., Ali S. i Marianna J-M., personel: sanitariusz Dariusz I., ratownik medyczny Marcin P., pielęgniarki Beata S. i Lidia Ł. Ich klientela to 69 osób. Ordynator brał za „lewe” orzeczenia od 2 do ponad 3 tys. zł.

Tako rzecze orzecznik

Mechanizm wyłudzeń był prosty. Dariusz I., Marcin P. lub Beata S. znajdowali chętnych pacjentów. Ich dokumenty lub tylko same dane przekazywali następnie jednemu z dwójki chirurgów, którzy wymyślali historię choroby i wystawiali zaświadczenia o nieistniejących urazach: skręceniach i stłuczeniach kończyn i stawów. Beata S., pracująca w izbie przyjęć, uzupełniała to wszystko „oryginalnym” wypisem ze szpitala. Z tak przygotowaną dokumentacją medyczną i formularzem zgłoszeniowym pacjent stawał przed jednoosobową komisją orzekającą w PZU. Terminy komisji starano się tak zgrywać, by pacjent trafiał na któregoś z trzech znajomych Dariusza I., lekarzy orzekających: Artura Sz., Michała M. lub Jarosława K. Po orzeczeniu, które było maksymalnie „naciągnięte”, pacjent szedł do kasy towarzystwa ubezpieczeniowego.

Na parkingu przed budynkiem PZU czekał zawsze jeden z pośredników i inkasował dolę dla siebie i orzecznika. Ten ostatni brał najwięcej - od 1 do 3 tys. zł. Pacjentowi zostawała zaledwie połowa lub jedna trzecia.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski