
Z sytuacją kryzysową w związku z koronawirusem zmagają się także właściciele restauracji i kawiarni. Sprawdziliśmy, jak radzą sobie te bydgoskie.
Ulica Gdańska. Dzisiaj ta zwykle zatłoczona część miasta zdaje się opustoszała. Moim celem są restauracje. Sprawdzam, jak w tej gorączce związanej z koronawirusem radzą sobie ich właściciele. Większość lokali jeszcze zamknięta. Jest godzina 10. Mijam restaurację na rogu Gdańskiej i Słowackiego. Na drzwiach widzę jakąś kartkę. „Z powodu zagrożenia spowodowanego wirusem COVID-19 zamówienia realizowane są jedynie na wynos. Można je składać osobiście lub pod nr. tel. xyz”. Tak – mniej więcej – brzmi informacja.
▶ Czytaj dalej ▶

Idę dalej. Tym razem zatrzymuję się przed Shrimp House. Choć ten lokal też jeszcze zamknięty, udało mi się porozmawiać z menedżerką. Restauracja, podobnie jak pozostałe, dostosowała się do obecnych wymogów. Klienci mogą zamówić jedzenie na wynos i w dostawie. Osobiście lub telefoniczne.
- W przypadku zamówień osobistych staramy się, by liczba klientów przebywających w środku była ograniczona. Bezpieczeństwo jest dla nas najważniejsze. Na bieżąco też dezynfekujemy powierzchnie i zachęcamy naszych gości, by decydowali się na zamówienia telefoniczne z dostawą do domu – mówi Magdalena Rudawska. Przyznaje, że dla wszystkich restauratorów to trudny czas, bo, choć samych zamówień jest więcej, nie przekłada się to na dotychczasową liczbę gości.
- Zmagamy się z sytuacją kryzysową, która nie wiadomo jak długo potrwa. Zamówień jest mniej, a koszty pozostają bez zmian. Wliczają się w to maszyny leasingowe, czynsz, personel, który realizuje zamówienia, uruchomienie kuchni, także często firmy kurierskie, które zajmują się dowozem żywności – wymienia Magdalena Rudawska.
▶ Czytaj dalej ▶

Mijam kolejne lokale. Także one zachęcają swoich klientów do zamawiania na wynos. Wśród nich np. Manekin, Sowa... Zaczepiam kobietę, która zatrzymała się obok, żeby napisać SMS-a.
- W sobotę miałam organizować urodziny w jednej z restauracji. Ale musiałam odwołać. Pani, z którą rozmawiałam, odetchnęła z ulgą. Wprost tego nie powiedziała, ale pewnie i tak musieliby odwołać imprezę – opowiada pani Małgorzata. Rozmowie przysłuchuje się inna bydgoszczanka. - Ja podarowałam cioci bon do restauracji, ważny do końca roku. Mam nadzieję, że uda jej się go wykorzystać – śmieje się kobieta.
▶ Czytaj dalej ▶

Przechodzę dalej. Kawiarnia przy roku Gdańskiej nieczynna do odwołania. Dalej: Staropolska. Wchodzę do środka. Przedemną jedna klientka. Kupuje chleb. Część kawiarniana wyłączona. A ruch...
- Znacznie mniejszy, choć dostawy bez zmian – słyszymy.
W drodze powrotnej odwiedzam jeszcze piekarnię Baton.
- Najwięcej zamieszania było przed weekendem. Niektórzy kupowali nawet po sześć bochenków chleba. Ale myślę, że zdali sobie sprawę, że dostawy są uzupełniane na bieżąco – mówi sprzedawczyni.
▶ Czytaj dalej ▶