Do końca rundy zasadniczej pozostało jeszcze dużo czasu. Ale jeśli pana drużyna nie zacznie wygrywać, trudno będzie myśleć o awansie do play-off.
Nie ukrywam, że po powrocie ze spotkania z Politechniką czuję się okropnie. Do tej pory nie mogę dojść do siebie. Tym bardziej, że pierwszego seta udało nam się wygrać, a kolejne zaczynaliśmy od naszego wysokiego prowadzenia. Kilka sytuacji powinniśmy pewnie i skutecznie skończyć i nie byłoby problemu. Co tu wiele mówić, piątkowy mecz powinien być przez nas wygrany 3:0. Tymczasem warszawianie wprowadzili na parkiet zmienników i oni okazali się dla nich ratunkiem. Adamajtis zdobył dwadzieścia siedem punktów, a Szalpuk piętnaście.
Po meczu w Warszawie mogliście odbić się od dna. Co nie funkcjonuje?
Pewnie, że mogliśmy, bo interesowało nas tylko zwycięstwo za trzy punkty. Liczyliśmy na wygraną również w perspektywie najbliższego meczu z Effectorem Kielce (sobota, godzina 17.00 - dop. red.). Wierzyliśmy, że wygramy raz, teraz drugi i już inaczej by to wyglądało. W końcówkach setów z Politechniką zabrakło jednak wykończenia, zdecydowania w atakach. Własnych błędów dużo nie popełniliśmy, brakowało tylko kropki nad i.
Pozostało kilka dni, żeby te niedostatki wyeliminować...
Mam nadzieję, że te błędy - mam na myśli zagrywki i przechodzenia przez linię - nie będą już się powtarzać.
W jakiej dyspozycji przed meczem z Effectorem znajduje się kubański przyjmujący Yasser Portundo?
Dopadł go problem z kolanem. Nie mógł skakać wyżej niż dziesięć centymetrów. Myślę, że z tego powodu nie szykuje się jakaś dłuższa przerwa.
Można więc powiedzieć, że ciągle kogoś panu w składzie brakuje...
Niestety, tak to się układa. Nic na to nie poradzę.
A duet zawodników, którzy dołączyli do drużyny w trakcie trwania rozgrywek, Paweł Woicki - Carson Clark, gra już na poziomie, który pana satysfakcjonuje?
Myślę, że mogłoby to wyglądać jeszcze lepiej. Liczę, że obaj pomogą w spotkaniu z Kielcami. Zrobimy wszystko, żeby wyjść zwycięsko z najbliższej konfrontacji. Nie wyobrażam sobie innego scenariusza.