Pana Adama znała cała okolica. Z pogodnego usposobienia, uprzejmości i... problemów z alkoholem.
Wychudły, schorowany mężczyzna mieszkał samotnie w zdewastowanym domku na tyłach starego domu rodziców przy ul. Podmokłej. Dom został sprzedany przed laty. Adam W. utrzymywał się z zasiłków pomocy społecznej i drobnych prac, które świadczył znajomym i sąsiadom z dzielnicy. Tu pozbierał śmieci, tam pozamiatał.
- Do nas czasem przychodził na zupę. Bardzo dobry człowiek. Jeszcze wczoraj rano mówiliśmy sobie dzień dobry - nie może pogodzić się ze śmiercią sąsiada Mariusz Dębski, jeden z mieszkańców dzielnicy.
PRZECZYTAJ:58-letni Adam W. spłonął w pożarze domku gospodarczego na Glinkach
Nigdy nikogo o nic nie prosił. Nie żebrał i nie narzekał na swój los. Dzień najczęściej rozpoczynał od wizyty w pobliskim sklepie spożywczym przy ul. Rozłogi, gdzie sprzątał.
- Zjawiał się u nas już o szóstej rano. Robiłyśmy mu kawę, dostawał coś do jedzenia. Na Dzień Kobiet kupił nam po czekoladzie. Mówiłyśmy, żeby nie wydawał na nas pieniędzy, ale on musiał. To był honorowy człowiek. Często mówił o sobie, że ma „szacun na dzielnicy”. I to była prawda - opowiadają w sklepie.
Policja nie zna jeszcze dokładnej przyczyny śmierci mężczyzny. Prawdopodobnie doszło do zaprószenia ognia i zatrucia tlenkiem węgla.