Niespełna trzy lata po pięknych mistrzostwach świata w Chinach jesteśmy o krok od europejskiej III ligi. W piątek Polska przegrała trzeci kolejny mecz w kwalifikacjach mistrzostw świata, tym razem z Estonią. Porażka w poniedziałek w rewanżu praktycznie zepchnie nas na zaplecze europejskiego basketu, zwycięstwo da jedynie nadzieje na uniknięcie przykrego losu. Prawda jest jednak nieubłagana: w tej chwili jesteśmy zdecydowanie najsłabszą drużyną w grupie D, wciąż bez zwycięstwa, gdy wszyscy rywale mają już po dwa.
Mecz w Estonii był kolejny przykrym rozczarowaniem. Polska miała niezłe momenty, grała zrywami, potrafiła zmniejszyć straty z 15 do 2 punktów, ale nic więcej. Wciąż brakuje drużynie Milicica własnego stylu, stabilności i konsekwencji.
- Straciliśmy naszą tożsamość. Nie walczyliśmy, nie poświęcaliśmy się dla drużyny. Dlatego przegraliśmy. Nie wiem dlaczego tak się stało, bo w trakcie treningów walczymy o każdą piłkę, a tutaj przegrywaliśmy - przyznał po meczu Michał Sokołowski.
Bardzo słabo wypadli na rozegraniu Jakun Schenki i Marcel Ponitka. Nie mijali rywali, nie tworzyli przewag. To nie przypadek, że aż 7 asyst zaliczył skrzydłowy Michał Sokołowski. W najlepszych fragmentach gry naszego zespołu to on brał piłkę i organizował akcje drużyny.
Tymczasem po drugiej stronie duet obwodowych Märt Rosenthal - Siim-Markus Post dał drużynie 13 asyst. A przecież w Estonii zabrakło podstawowej jedynki Kristiana Kullmae, którtego z gry wyeliminował koronawirus.
Defensywa? Liczba błędów przy zamianie krycia wywoływała ból głowy kibiców. Żal było patrzeć, jak gospodarze w popisowy sposób rozbijali dziurawą polską defensywę w pierwszej połowie. Szybkimi podaniami kreowali czyste pozycje na dystansie, czego efektem było osiem trafień do przerwy. A przecież wszyscy doskonale wiedzieli, że to jedna z groźniejszych broni Estończyków.
Część problemów Igor Milić zafundował sobie sam. Estonia miała aż 20 ofensywnych zbiórek, co na tym poziomie jest katastrofą. W szerokiej kadrze byli Damian Kulig i Aaron Cel, którzy doskonale wiedzą jak na „international level” rozpychać się łokciami. Obaj jednak zostali skreśleni z kadry meczowej.
Igor Milicić: - Daliśmy rywalom aż 20 zbiórek ofensywnych słabo rzucaliśmy wolne. To nie może się wydarzyć, jeśli chcesz wygrać mecz na wyjeździe . Pokazaliśmy sporo charakteru w drugiej połowie. Walczyliśmy do końca i postawiliśmy się w sytuacji do wygrania meczu. Nie wszystko było więc negatywne. Musimy pokazać naszą tożsamość przez 40 minut, wtedy mamy szansę na zwycięstwo.
Czy jego drużyna jest w stanie tak zagrać? W poniedziałek mecz o wszystko z Estonią w Lublinie. Trzeba wygrać przynajmniej różnicą 5 punktów. Początek o godz. 18.00, transmisja w TVP Sport.
