Słowami: „taką mamy procedurę” można zabić wszystko. Zdrowy rozsądek, szczytną ideę, entuzjazm. Doświadczyli tego Justyna i Sebastian Pryłowscy, którzy założyli jedyny w regionie salon perukarski z prawdziwego zdarzenia.
<!** Image 2 align=right alt="Image 134731" sub="Pomysł założenia salonu perukarskiego podsunęło życie. - Bliska nam osoba straciła włosy. Szukała odpowiedniej peruki
i przeżywała istne męki - wspomina Justyna Pryłowska. / Zdjęcia. Bariusz Bloch">Salon z dziesiątkami wzorów, przyjazny każdemu, kto wskutek choroby stracił włosy. Właściciele byli pewni, że ich klienci dostaną refundację z Narodowego Funduszu Zdrowia. Przeżyli szok, gdy fundusz nie podpisał umowy. Trudno to zrozumieć, porównując ich salon z ofertą konkurencji. Tej, która z podpisaniem umów nie miała problemu. Dostępu do jednego ze sklepów medycznych w Bydgoszczy broni wysoki stopień. A przecież, oprócz kilku niewyszukanych peruk, oferuje się tutaj sprzęt ortopedyczny, w tym wózki. Nie lepiej prezentuje się inny sklep. Wjazd i zjazd z prowizorycznego podjazdu bez poręczy to bariera dla niepełnosprawnych.
- Domniemam, że mój sklep jest realną konkurencją dla innych, a działania urzędników NFZ mają na celu obronę ich interesów lub stworzenie sytuacji korupcyjnej - tak Justyna Pryłowska tłumaczy odmowę podpisania z nią umowy na refundację peruk dla klientów.
<!** reklama>- My nie mamy interesu, by kogokolwiek wyróżniać - zapewnia Andrzej Purzycki, zastępca dyrektora Kujawsko-Pomorskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ. Tłumaczy, że z Pryłowską nie podpisano umowy, bo nie dotrzymała ona zobowiązania, związanego z modernizacją toalety, a NFZ musiał szybko zakończyć procedurę.
<!** Image 3 align=left alt="Image 134731" sub="Urządzając salon Pryłowscy pilnie studiowali ustawy i rozporządzenia ministra zdrowia. - Chcieliśmy być pewni, że lokal spełni wszystkie wymagania - tłumaczą.">- To zupełnie inaczej wygląda - twierdzi Justyna Pryłowska. Złożyła w prokuraturze doniesienie o przestępstwie. Zarzuca urzędnikom Kujawsko-Pomorskiego Oddziału Wojewódzkiego NFZ przekroczenie uprawnień i działanie na szkodę interesu publicznego. Jest młoda, pełna energii,
wierzy, że wygra z urzędem
Pomysł założenia salonu perukarskiego podsunęło Pryłowskim życie. - Bliska nam osoba straciła włosy. Szukała odpowiedniej peruki i przeżywała męki. Tak zwane sklepy medyczne oferowały zwykle dwa - trzy modele sztucznych włosów. Wyłącznie dla kobiet. O tym, że peruk mogą potrzebować chorzy mężczyźni i dzieci, zapomniano - wspomina Justyna Pryłowska.
Obserwowała, jak sprzedawczyni podaje przez ladę perukę i każe ją przymierzać obok, przy małym, sklepowym lusterku.
- Wstyd, zażenowanie i stres towarzyszą kupującemu - twierdzi. To wtedy zakiełkowała jej myśl o stworzeniu salonu perukarskiego z dziesiątkami wzorów. Czystego, pachnącego, z przyjazną obsługą. O perukach i chorobach, które powodują utratę włosów, wie już prawie wszystko. Sprowadza te ze sztucznymi i naturalnymi włosami. Najtańsze kosztują 250 zł - taką sumę NFZ refunduje klientom sklepów, z którymi podpisał umowę. Gdy są wskazania do noszenie peruki z naturalnych włosów, fundusz zwraca 70 proc. ceny. Nie więcej jednak niż 600 zł.
W salonie Pryłowskich sadza się klienta na kanapie. Ma on do wyboru dziesiątki peruk z Polski i z zagranicy. Umieszczono je w szklanych, zamykanych szafach. Różne kolory, fasony, długości. Zakłada się je w wygodnej przymierzalni, z dala od przypadkowych gapiów. Można wybrać te lekkie z indyjskim lub europejskim włosem i mikroskórą lub perukę na silikonie, która umożliwia chorym pływanie i jazdę konną. Jest też bogata oferta dla dzieci. Półdługie włosy z grzywką na silikonowej obwódce.
- Nie spadną z głowy nawet podczas zabawy - zapewnia Justyna Pryłowska. Jest jej przykro, gdy zadowolona matka wybiera u niej perukę dla dziecka, a informacja o tym, że nie dostanie refundacji zwala ją z nóg.
- Dlaczego? - pytają klienci. - Przecież żaden sklep nie ma takiej oferty i warunków. Czy...
NFZ widzi co innego niż my?
Urządzając swój salon Pryłowscy pilnie studiowali ustawy i rozporządzenia ministra zdrowia. - Chcieliśmy być pewni, że lokal spełni wszystkie wymagania - tłumaczą. Wizytacja urzędników funduszu miała być zwykłą formalnością. - Myślałam, że prowadzącą kontrolę panią Sz. zainteresuje nasz asortyment. Nic podobnego, pochłonęła ją lustracja zaplecza. Uznała, że mam przystosować sanitariat do potrzeb osób niepełnosprawnych. Przesunąć „mniej więcej o tyle” (pokazała to ręką) ściankę działową za sanitariatem i zawiesić kotarkę, która zasłoni zlewozmywak na zapleczu.
Justyna była zdziwiona, ale wtedy z wizytatorką nie dyskutowała. Zobowiązała się nawet, że uzyska od właściciela budynku zgodę na modernizację i dostarczy ją do NFZ. Nie dostarczyła. Zajrzała do przepisów, zwróciła się do prawników o interpretację i uznała, że urzędnik albo nie zna obowiązującego prawa, albo błędnie je interpretuje.
- Z rozporządzenia ministra zdrowia (z 12 października 2004 r.) nie wynika wymóg utworzenia sanitariatu dla osób niepełnosprawnych w salonie perukarskim - dowodzi Justyna Pryłowska. - W punkcie 7 wyraźnie napisano, że lokal ma być zaopatrzony w węzeł sanitarny. Dla mnie to logiczne, że w perukarni ma być sanitariat dla personelu. Oczywiście, mogę go udostępnić klientom, bo ci, którzy odwiedzają nasz salon, stracili nie nogi, a włosy i raczej nie jeżdżą na wózkach.
Dzień po kontroli (28 sierpnia) Pryłowska próbowała przekazać te spostrzeżenia pani Sz. w rozmowie telefonicznej. - Nie dopuściła mnie do głosu. Wywrzeszczała, że takie same kryteria oceny stosuje wobec innych, nie zamierza ze mną dyskutować i wstrzymuje realizację procedury dotyczącej mojej oferty.
Justyna Pryłowska poskarżyła się na zachowanie urzędniczki dyrektorowi funduszu: „Uważam, że nastąpiła...
nadinterpretacja przepisów
Nie zgadzam się z decyzją o wstrzymaniu procedury, liczę na podpisanie ze mną umowy do 1 września” - napisała.
Odpowiedzią było zawiadomienie o negatywnej ocenie jej wniosku. „Stwierdzone uchybienia zostały przedstawione w protokole z wizytacji wnioskodawcy z dnia 31 sierpnia” - przeczytała. Zażądała okazania tego protokołu, bo ten, który ona podpisała, nosił datę o trzy dni wcześniejszą. - Nie dano mi podczas wizytacji jego kopii, bo pani Sz. twierdziła, że to dokument utajniony. Za to ten, który sporządzono 31, sierpnia uważam za sfałszowany - mówi Justyna Pryłowska. - Podpisały się pod nim osoby, których nie było na wizytacji. Na dodatek poświadczyły nieprawdę.
Poświadczenie przez urzędników NFZ nieprawdy w dokumencie to kolejny zarzut ujęty w jej doniesieniu do prokuratury. Justyna Pryłowska punkt po punkcie wylicza, co w tym nowym protokole jest fikcją: „Sześciocentymetrowy próg na zapleczu uznano za stopień, trudny do sforsowania przez niepełnosprawnych, nie zauważono drzwi wiodących do zaplecza, zapisano, że do magazynu prowadzi otwarty korytarz. Szklane, zamykane na klucz szafy, w których eksponuję towar, określono jako gabloty i witryny. O asortymencie napisano jedno słowo - „dostępny”. Wszystko po to, by nie podpisać ze mną umowy”.
- Żądam dogłębnego wyjaśnienia wszystkich uchybień i poświadczenia nieprawdy przez pańskich pracowników. Tolerując tak dalece posuniętą samowolę, ponosi pan odpowiedzialność za bezprawne działania podwładnych - tak Justyna Pryłowska odpowiedziała na list, w którym dyrektor K-POW NFZ Wiesław Kiełbasiński poinformował ją, że w przypadku negatywnego rozpatrzenia wniosku petentowi nie przysługuje odwołanie. Może tylko złożyć kolejny...