<!** Image 1 align=left alt="http://www.express.bydgoski.pl/img/glowki/warta_ryszard.jpg" >Roman Giertych od ładnych kilku tygodni szczęśliwie nie jest ministrem edukacji, ale polska szkoła już nie będzie taka sama jak przed jego rządami w gmachu przy Szucha. I nawet nie chodzi o sztandarowe giertychowskie mundurki, które jeszcze za kilka dni, na początku września, pojawią się w klasach, a potem, zapewne po cichu, stopniowo znikać będą z polskich szkół ani o inne zmiany, o których piszemy na stronie 4.
Giertych był kiepskim ministrem choćby dlatego, że na czele resortu wymagającego nie tylko politycznej odwagi, ale także elastyczności i otwartości, stanął polityk o bardzo wąskim, skrajnym światopoglądzie, co generowało masę kompletnie nonsensownych awantur, jak choćby ta o lektury.
Podczas swego krótkiego urzędowania popełnił całą masę innych bzdur, ale był pierwszym szefem MEN, który ze sprawy bezpieczeństwa w szkołach uczynił absolutny priorytet. Nawet jeśli w wypadku szefa LPR był to przede wszystkim element politycznego marketingu, to otwarte wypowiedzenie wojny narastającemu zjawisku przemocy w szkole miało sens. Obrazki młodych bandytów pastwiących się nad nauczycielem w toruńskiej budowlance przy Legionów, późniejsza tragedia kilkunastoletniej Ani, zaszczutej przez szkolnych kolegów w Gdańsku - to tylko wierzchołek góry lodowej. Każdy kolejny minister edukacji narodowej, bez względu na kolor partyjnej legitymacji i stosunek do Gombrowicza, będzie musiał tę wojnę kontynuować. Miejmy nadzieję, że do zwycięstwa.