W piątek, 11 grudnia, o godz 12.00 sparing z Olimpia Grudziądz (niestety, zamknięty dla kibiców), a w środę, 16 grudnia, rewanż 1/4 finału Pucharu Polski we Wrocławiu ze Śląskiem (w Bydgoszczy było 0:0).
Na przedmeczowej konferencji przed Zagłębiem Sosnowiec skomplementowałem kapitana Kamila Drygasa mówiąc, że dla mnie jest najbardziej uniwersalnym piłkarzem w obecnej kadrze Zawiszy. Że jak trzeba, to zagra na stoperze (jak w Kluczborku) i wybije piłki z linii bramkowej, ale najczęściej wyręcza napastników (10 goli z niczego się nie wzięło).
Nominalny pomocnik skwitował to skromnie słowami: - Futbol to zespołowa gra. Każdy mecz może wygrać inny zawodnik. Łukasz Sapela może obronić trzy rzuty karne, Szymon Lewicki może strzelić trzy gole. Nie tylko ja potrafię bronić i strzelać.
Wszystko fajnie, przywołani piłkarze robią swoje - Sapela „wygrał” Zawiszy mecz w Kluczborku, Lewicki zdobył gola w doliczonym czasie meczu z MKS i był bliski trzech trafień przeciwko Zagłębiu, ale to gra i skuteczność kapitana jest pieczęcią na dyspozycji zespołu. Gdy nie gra Drygas, nie gra cały zespół.
W tym trudnym okresie dla zespołu, do którego nikt już nie chce wracać pamięcią, chyba że dla szkoleniowej nauki na własnych błędach, kapitan dostroił się do reszty, wpadł jak inni w mentalny i fizyczny dołek, i tak naprawdę nie miał kto pociągnąć gry. A jak nie ma pomysłu na atak, to jest wtedy bałagan w obronie i wszystko jest na nie.
Trener Maciej Bartoszek musiał pokombinować, odpuścić pewne rzeczy w treningu, skupić się na tym, co może pomóc najlepiej zespołowi, zbudować atmosferę. No i od razu wrócił stary-dobry Drygas, a Zawisza zaczął grać swoją piłkę. I tylko szkoda, że już nastała ligowa przerwa, bo teraz rozpędzony zespół mógłby pójść za ciosem.
Po wygranej 6:1 z Zagłębiem szkoleniowiec przyznał, że klub zrobił wszystko, aby ten mecz nie odbył się w pierwotnym terminie (miał ku temu wszelkie podstawy), bo...
- Mogło być już dla nas po sezonie. Wiadomo w jakim byliśmy wtedy stanie, rozbici i nie do gry. Potrzebowaliśmy czasu, żeby to poukładać.
Zawisza udanie zakończył ligowy rok, dając sobie nadzieję na przyszłość, na ciekawą wiosnę, ale to jeszcze nie koniec emocji w tym roku.
16 grudnia (środa) podopieczni Macieja Bartoszka powalczą we Wrocławiu o półfinał Pucharu Polski. W pierwszym meczu w Bydgoszczy było 0:0, co należy uznać za sukces, zważywszy w jakim nieciekawym okresie dla Zawiszy został on rozegrany (po porażkach z Dolkanem i w Głogowie, a przed przegranymi z Wisłą i w Katowicach).
6:1 z Zagłębiem da na pewno kopa zespołowi, na co liczył zaraz po sobotnim meczu kapitan Drygas.
Miał swoje problemy Zawisza, ma też Śląsk, który znalazł się na dnie ekstraklasowej tabeli. Ostatnie miejsce, słaba gra, 4 punkty w ostatnich 10 meczach (ostatnie zwycięstwo 22 września u siebie z Podbeskidziem 1:0). W końcu doszło do trenerskiej roszady - Tadeusz Pawłowski został oficjalnie urlopowany, a od wczoraj nowym szkoleniowcem jest jest Romuald Szukiełowicz.
Ha, ha, ha! Toż to stary znajomy z Zawiszy! To było w czasach, kiedy dziennikarze i trenerzy mogli spotkać się na gruncie towarzyskim, w miłej „atmosferze” w klubowym hotelu „ustalać” skład na mecz, a potem i tak napisać ostro, gdy na boisku było nie „halo”.
Gdyby tuż przed rozpoczęciem tego sezonu „Szukieł” nie zrezygnował z prowadzenia Zagłębia, to być może zawitałby na Gdańską już w minioną sobotę, zamiast Artura Derbina. Ale znając los trenerski, mógłby nie dotrwać do tego meczu, a Zagłębie wcale nie musiałoby być teraz w czołówce I ligi.
Szukiełowicz został strażakiem i musi teraz wydźwignąć Śląsk z dołka, jaki był udziałem Zawiszy rok temu. Niech mu się wiedzie, byleby nie 16 grudnia.