Pojawiły się nie wiadomo skąd. Nagle pod nogami mignęło mi brązowawe, nie powiem, lśniące i zdrowe futerko. Kolejnego ranka zza pojemnika na śmieci wychynął kolejny długi ogon - ledwo zdążył przede mną uciec - po południu jeszcze następny. Pewnej słonecznej soboty, w pobliskim ogródku wygrzewało się brzuchami do góry chyba z pięć dorosłych szczurów.
Oczywiście sąsiedzi wszczęli alarm. Właściciel domu zawiadomił odpowiednie służby, podobno rozłożono trutki. Z pewnych źródeł wiem, że do administratora sąsiedniej kamienicy (tam ponoć „zameldowane” są futerkowce) w tej samej szczurzej sprawie telefonowało kilka osób. Minął, zdaje się, ponad tydzień. Jedna z sąsiadek mówi mi pewnego dnia: - Ja je polubiłam! Obserwuj ich zabawy z okna. Bawią się jak psiaki. Kilka dni później sąsiad zaczepia mnie w sprawie szczurów. - Ciężka sprawa - wzdycha. - Bo sam dzwoniłem do właściciela domu, żeby je zabić, a teraz powiem szczerze, żałuję. Wolałby, żeby jednak tu mieszkały, nie przeszkadzają mi...
<!** reklama>
W ten szczurzo podstępny sposób rozmaite zwierzaki kupują sobie przychylność ludzi. Małe dziczki są takie słodkie, tabuny kotów trzeba utrzymywać, bo to są takie miłe stwory (bo są!), a szczur, jak mu się tak dobrze przyjrzeć, to jest i ładny i sympatyczny, aż się chce wziąć go na ramię. Niestety, ta sytuacja doprowadzić może tylko do jednego: albo szczury, albo my. Oczywiście, nie dotyczy to dosłownie dzików, które jednak nie są obarczone klątwą dżumy, i w dość pokrętny sposób nie próbują wtargnąć do naszych domostw. Świnia jest bardziej bezpośrednia jednak. Chociaż, gdyby tak pozwolić sobie na jeszcze więcej dobrego serca...