https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Synowie dają mi siłę do życia

Małgorzata Oberlan
21 maja żona i średni synek Wojciecha Lisińkiego zginęli pod kołami śmieciarki w Dębowej Łące (powiat wąbrzeski). Jak żyć po takiej tragedii? - Trzeba, bo mam jeszcze dwoje dzieci. A ludzka pomoc okazała się ogromna - mówi mężczyzna.

21 maja żona i średni synek Wojciecha Lisińkiego zginęli pod kołami śmieciarki w Dębowej Łące (powiat wąbrzeski). Jak żyć po takiej tragedii? - Trzeba, bo mam jeszcze dwoje dzieci. A ludzka pomoc okazała się ogromna - mówi mężczyzna.
<!** Image 3 align=none alt="Image 219704" sub="Wojciech Lisiński z synami: Oskarem (na kolanach) i Arkiem. - Mam dla kogo żyć - powtarza. Fot.: G. Olkowski">
Po dzieciaki przyjechali razem. Pan Wojciech został w aucie, a pani Anna poszła odebrać ze szkoły 5-letniego Oskara i 8-letniego Remigiusza. Wzięła chłopców za ręce i przechodziła na drugą stronę ulicy. Tu, przed małym sklepem spożywczym stała śmieciarka wąbrzeskiej firmy Ekosystem.

<!** reklama>

Mamę z dziećmi od samochodu ojca dzieliło jakieś 50 metrów. Już do niego nie dotarli.

Reanimacja nie pomogła

Jak twierdzi pani Barbara, mieszkająca tuż przy sklepie, śmieciarka stała z włączonym silnikiem.

- Kierowca  jak zawsze poszedł po nasze śmieci, pojemniki stoją przy sklepie - relacjonuje ekspedientka. - Do naszego sklepu natomiast wszedł zrobić zakupy jego pasażer. Chwilę po tym jak wyszedł, usłyszałam krzyk. Natychmiast wbiegli ludzie i krzyczeli o tym, co się stało.
8-letni Remigiusz zmarł na miejscu. Jego mamę najpierw próbowali reanimować świadkowie dramatu, potem szybko przybyłe na miejsce służby ratownicze. Niestety, kobieta zmarła. 5-letniemu Oskarowi nic się nie stało.

<!** Image 5 align=none alt="Image 219704" sub="Rozpoczęcie roku szkolnego w Dębowej Łące. Za uczniami stoi Katarzyna Żelazna, wychowawczyni Remigiusza. Fot.: G. Olkowski">

- Kierujący samochodem 58-letni mężczyzna z Wąbrzeźna był trzeźwy. Do samego wieczoru był w głębokim szoku - mówił tuż po dramacie Michał Głębocki, rzecznik Komendy Powiatowej Policji w Wąbrzeźnie.

Kierowca śmieciarki ruszył, nie upewniając się wcześniej, że może to zrobić bezpiecznie. Pani Anna usiłowała ratować Remigiusza, ale zginęli oboje. I od tej chwili w życiu Wojciecha Lisińskiego nic już nie jest takie jak dawniej.
Pomogło tyle osób...
Anna i Wojciech z trzema synami (najstarszy, 10-letni Arkadiusz, tragicznego dnia był już w domu) żyli skromnie. Jedną izbę, którą oddał im do dyspozycji ojciec pani Anny, przedzielili na pół. W ten sposób powstały sypialnie dla nich i chłopców.

W domu nigdy się nie przelewało, ale małżonkowie dbali o dzieci, jak mogli. Pan Wojciech pracował w tartaku w Osieczku, pani Anna zajmowała się dziećmi i domem.

Po tragedii ojca z synami najpierw przygarnęła jego siostra Barbara z mężem Józefem. Szybko jednak z wyjątkową propozycją pojawiła się Dorota Majewska, przewodnicząca Rady Rodziców w Zespole Szkół w Dębowej Łące.

- Wraz z mężem zaoferowali nam trzypokojowe mieszkanie z kuchnią i łazienką we Fryzanowie, na bardzo korzystnych warunkach finansowych i na długo. Oskar i Arek czują się w tym domu bezpieczni - podkreśla pan Wojciech.

<!** Image 4 align=none alt="Image 219704" sub="To w tym miejscu przed sklepem w Dębowej Łące 21 maja tego roku pod kołami śmieciarki zginęła matka z synem. Fot.: Jacek Smarz">

- Pomogło nam zresztą tyle osób, że aż trudno wszystkie wyliczyć. Nie miałem pojęcia, że otacza nas tylu ludzi o dobrych sercach...

Właściciel tartaku, szef Wojciecha Lisińskiego, wziął na siebie organizację stypy. Zapewnił też, że jeśli tylko pan Wojciech zechce wrócić do pracy, to pójdzie mu na rękę, jak tylko to będzie możliwe. Szczególnie, jeśli chodzi o godziny pracy.

- Na razie jednak nie pracuję - mówi pan Wojciech. - Arek jest chory i po śmierci żony to ja przejąłem obowiązek opieki nad nim i świadczenie pielęgnacyjne. Poza tym, szkoła, pranie, sprzątanie, gotowanie - to wszystko pochłania dużo czasu.
Mam dla kogo żyć
Od pierwszych dni po tragedii na wysokości zadania stanęła też szkoła. Ojca z synami otoczono opieką psychologiczną. Wychowawczyni zmarłego Remigiusza, Katarzyna Żelazna, wraz z gromadą zuchową Dębowe Skrzaty zorganizowała specjalną zbiórkę dla rodziny Lisińskich. Dorośli mogli wrzucać pieniądze do skarbonki, a dzieci przynieść zabawki i książki. Plon zbiórki był obfity i sprawił rodzinie prawdziwą radość.

W miniony poniedziałek, 2 września, na uroczyste rozpoczęcie roku szkolnego Oskar i Arek przyszli razem z tatą. Młodszy z synów nie odstępował pana Wojciecha na krok.

Z trudem puścił jego rękę, gdy Justyna Świdzicka, dyrektorka Zespołu Szkół w Dębowej Łące, wywołała go po odbiór dyplomu z podziękowaniem za remontowanie szkoły w wakacje. Później pięciolatek wszędzie poruszał się w asyście taty. - Nie podszedł sam do dzieci, choć już to wcześniej robił - zauważa pan Wojciech.

Chłopcy są ze swoim tatą wyjątkowo związani. Starszy Arek to miłośnik książek i traktorów, ale czas na pomaganie w domu zawsze znajdzie. Przy sprzątaniu, praniu, w kuchni. Młodszy też zafascynowany jest maszynami i pojazdami.

Nic tak nie rozpala jego wyobraźni jak kombajny i traktory.   - Skąd mam tyle siły? Od chłopaków. Mam dla kogo żyć i nie może być chwili, w której bym o tym zapomniał - poważnieje mężczyzna.
Tragiczny, ale wypadek
Droga, na której 21 maja doszło do tragedii, to trasa krajowa. Trudno uwierzyć, jak jest wąska i zaniedbana. Przez sam środek Dębowej Łąki pchają się nią setki aut, także tirów. A pobocze w centrum wsi zjechane jest do granic możliwości.

- Jest bardzo niebezpiecznie, bo na tę drogę wychodzą dzieci po zakończeniu lekcji. Jedyne, co zmieniło się po majowym wypadku, to to, że ustawiono tutaj znaki z ograniczeniem prędkości do 40 kilometrów na godzinę - mówi Jan Maciejewski, przewodniczący Rady Gminy w Dębowej Łące. - Od czterech lat domagamy się od Zarządu Dróg Wojewódzkich remontu tego odcinka szosy. Bez skutku.

Wojciech Lisiński, choć każdy zrozumiałby jego gorycz, zapewnia, że „nic nie ma do tego kierowcy”. - Nie spotkałem się z nim dotąd twarzą w twarz. Wiem od ludzi, że mocno to wszystko przeżywa. Cały czas mam świadomość, że to był wypadek. Tragiczny, ale wypadek. Przecież ten człowiek nie ruszył celowo.

Pewnie, że zadawał sobie pytanie, czy kierowca patrzył w lusterko, czy miał szansę dostrzec jego żonę i synka. Nieraz myślał też o tym, czego od takich kierowców wymagają polskie przepisy. Ale cały czas pamięta o tym, że ten kierowca też będzie jakoś musiał dalej żyć.
Zarzuty dla kierowcy
Prokuratura postawiła 58-letniemu Bogdanowi B. z Wąbrzeźna zarzut spowodowania śmiertelnego wypadku wskutek nieumyślnego naruszenia przepisów Prawa o ruchu drogowym.

- Kierowca włączając się do ruchu nie obserwował, jak wygląda przedpole. Mógł to zrobić, bo miał prawidłowo ustawione lusterko w wozie, ale jednak nie upewnił się, czy nikt nie znajduje się tuż przed nim - mówi Michał Goldyszewicz z Prokuratury Rejonowej w Wąbrzeźnie.

- Piesi, czyli matka z dziećmi, szli prawidłowo prawym poboczem drogi. Gdy byli przed śmieciarką, ta ruszyła. Mimo że prędkość pojazdu była mała, nie mieli szans na ratunek. Odnieśli rozległe obrażenia. Bezpośrednią przyczyną ich śmierci były jednak urazy czaszkowo-mózgowe.

Bogdanowi B. grozi od 6 miesięcy do 8 lat więzienia. **

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski