Więcej gracji i lekkości od naszych polityków wykazują zawodnicy sumo. Oni mają także swój własny kodeks etyczny, którego zasady są równie ważne jak święte rytuały.
W naszej polityce, czasami takie odnoszę wrażenie i nieraz o tym wspominam, ani lekkości, ani rytuału nie uświadczysz.
Taka oto Platforma. Najpierw „odkurza” i lansuje byłego prezydenta Romana Jasiakiewicza. On, natomiast wspiera dzielnie kampanię prezydenta Rafała Bruskiego. Wygrywają wybory, Roman Jasiakiewicz staje się „pierwszym” w Radzie Miasta i ochoczo wstępuje do partii. Później ma nadzieję na to, że jako reprezentant największej w regionie Bydgoszczy wystartuje w listy PO do Senatu. Na nadziei się kończy, bo oto toruńskie polityczne władze województwa, a potem centrala, postanawiają byłego prezydenta wyciąć. Na początek z listy. „Platformerskim” kandydatem zostaje więc były bydgoszczanin z Tucholi. Ten sam, co to przed laty „Solidarność” w naszym mieście tworzył, ale o którym już niewielu pamięta.
<!** reklama>
Roman Jasiakiewicz, jak oświadczył stanowczo, dla dobra miasta rozpoczął samodzielną walkę o senatorski mandat. Co na to jego macierzysta partia? Jak to co? Zgodnie z przewidywaniami, kosi (podobnie jak rok temu Macieja Grześkowiaka za wspieranie Konstantego Dombrowicza) raz jeszcze Romana Jasiakiewicza. Członkiem Platformy były prezydent Bydgoszczy już nie jest. Wniosek jest mniej więcej taki: Roman Jasiakiewicz za słaby był na listę PO, ale za mocny jest jako konkurent...
Wyrzucanie „niepokornych” działa na niekorzyść Platformy Obywatelskiej. Daje im bowiem nieograniczoną wręcz swobodę działania, a u nas, co jeszcze gorsze, wzniecić może kolejną, antytoruńską awanturę.