Ludzie giną coraz częściej na przejazdach, a PKP nie mają pieniędzy na budowę bezpiecznych rogatek. Pozostaje tylko apelować do kierowców o ostrożność.
<!** Image 2 align=right alt="Image 55457" sub="Na przejeździe kolejowym przy stacji Bydgoszcz-Bielawy szlaban opadł kiedyś na samochód. ">Zderzenie samochodu osobowego z pociągiem w najlepszym wypadku oznacza „skasowanie” auta. Najczęściej jednak nie obywa się bez ofiar w ludziach.
Tak było 8 czerwca w Broniewicach w gminie Janikowo, gdzie na niestrzeżonym przejeździe kolejowym z sygnalizacją świetlną w pociąg uderzył volkswagen polo. Zginął 43-letni kierowca auta i trzy pasażerki w wieku 78, 68 i 66 lat.
- W tej sprawie zostali powołani biegli. Do czasu zakończenia postępowania nie będziemy wypowiadać się na temat przyczyn tego wypadku - mówi Izabela Drobniewska z Komendy Powiatowej Policji w Inowrocławiu.
<!** Image 3 align=left alt="Image 55457" sub="Pani Lucyna, dróżniczka obsługująca przejazd, mówi, że musi pracować w skrajnie ciężkich i stresujących warunkach">Według Tomasza Talarczyka, wicedyrektora Zakładu Linii Kolejowych PKP w Bydgoszczy, świadkowie, którzy widzieli wypadek ze swojego ogródka, twierdzą, że samochód osobowy uderzył w pociąg w momencie, kiedy już 20 metrów składu wjechało na przejazd.
Oczywistą winą kierującego był natomiast wypadek, do którego doszło w minioną niedzielę pod Warlubiem. Nietrzeźwy kierowca citroena berlingo na łuku drogi zsunął się z nasypu i zatrzymał na torach kolejowych. Nadjeżdżający pociąg nie zdołał wyhamować i zniszczył leżący na szynach samochód.
- Musimy pamiętać, że pociąg potrzebuje określonej drogi do zatrzymania się. Skład pospieszny potrzebuje na wyhamowanie około tysiąca metrów. Maszynista, widząc na torach przeszkodę, nie ma żadnych szans na wyhamowanie - mówi Tomasz Talarczyk.
<!** reklama right>Ze statystyk wynika, że zaledwie w trzech na sto wypadków na przejazdach kolejowych winę ponosi „czynnik ludzki”, czyli błąd dróżnika. W pozostałych sytuacjach do tragedii dochodzi z powodu nieuwagi bądź brawury kierujących.
Ale i PKP robią niewiele, aby poprawić bezpieczeństwo na przejazdach kolejowych. Najlepszym przykładem rogatki przy stacji Bydgoszcz-Bielawy, oddzielające ulicę Inwalidów od ruchliwej Kamiennej. Kiedyś doszło tu do sytuacji, że szlaban przykleszczył auto. Pani Lucyna, dróżniczka obsługująca ten przejazd, skarży się, że pracuje w skrajnie trudnych warunkach. - Czuję się jak w kotle. Mam tylko jeden czarno-biały monitor, na którym bardzo słabo widać zbliżające się samochody. Mieliśmy dostać drugi monitor, ale na zapowiedziach się skończyło. Nie mam też ubezpieczenia OC na wypadek jakichś roszczeń ze strony kierowców - mówi zestresowana dróżniczka.
Na 808 przejazdów kolejowych w naszym regionie aż 619 nie ma innych zabezpieczeń poza krzyżami świętego Andrzeja i znakami „stop”.