<!** Image 1 align=left alt="Image 27210" >Wyższa Szkoła Gospodarki wybawiła z opresji studentów finansowo zdołowanej Wyższej Szkoły Zarządzania i Finansów, przejmując ich i umożliwiając dokończenie nauki. O przejęcie tych samych studentów wcześniej starała się też Wyższa Szkoła Bankowa w Toruniu.
Piszę o tym ku pokrzepieniu serc studentów prywatnych uczelni. Kochani, dopóki regularnie płacicie czesne, nie zostaniecie na lodzie. Student bowiem stał się cennym dobrem. Wylatujące przez okno indeksy zdarzają się już chyba tylko na obleganych kierunkach renomowanych uczelni państwowych. Co akurat renomy im nie przydaje, ale z kolei jest sygnałem, że samodzielni pracownicy naukowi są dobrem nie mniej cennym niż studenci płacący za naukę.
Akademicką hierarchię postrzegam tak: student płacący - Bóg Ojciec, bo bez niego o biznesie nie ma mowy; profesor - Syn Boży, bo bez niego biznes trzeba zredukować do poziomu szkoły pomaturalnej; adiunkt - Duch Święty - jest, lecz jakby go nie było, bo władze uczelni traktują go jak powietrze. Studenci niepłacący za naukę to natomiast rzesza wiernych, którym kaznodzieje (rektorzy, dziekani, dyrektorzy instytutów) głoszą przypowieści pod zbiorczym tytułem: „Wszystko dla waszego dobra”. Równie piekną bajką są zapewnienia o świetlanej przyszłości, niczym pacierz odmawiane w wielu szkołach, których finanse wyglądają podobnie jak Wyższej Szkoły Zarządzania i Finansów.
Do uczelni wchodzi demograficzny niż, nabór na studia zaoczne także mizernieje, bo większość Polaków, którzy chcieli nadrobić edukacyjne zaniedbania, już to uczyniła. Duże uczelnie coraz dokładniej sprawdzają, gdzie, a zwłaszcza w ilu miejscach ich kadra dorabia na drugich etatach i na umowach o dzieło. Wygląda na to, że takie życzliwe przejęcia, jak to, o którym dziś informujemy, wkrótce stać się mogą stałym elementem akademickiego pejzażu.