Wypadek miał miejsce w bloku przy ulicy Kopernika 3 w Żninie. Mężczyzna żył jeszcze, kiedy zabierało go pogotowie. Zmarł w szpitalu, nie odzyskawszy przytomności.
- Widziałam, że wyszedł na balkon i cały się trząsł. Wszedł na taboret, bo balkon jest wysoki, a on miał krótkie nogi i wyskoczył. Gdy spadał, zahaczył o antenę z balkonu na drugim piętrze, która nieco spowolniła upadek. Pewnie dlatego nie zabił się na miejscu - relacjonuje roztrzęsiona kobieta, która była świadkiem tragedii. Sąsiedzi zapewniają, że mężczyzna był tego dnia trzeźwy, choć zwykle nie stronił od kieliszka.
- To był dobry człowiek. Pól roku temu zmarła jego towarzyszka życia. Razem dorabiali się wszystkiego. Po jej śmierci nawiązał niezbyt ciekawe znajomości. Miał pieniądze, bo dostawał dość wysoką rentę. Ostatnie dwa dni nic nie pił, ale też nikt go nie odwiedził. Coś się z nim działo. Jakiś mężczyzna przyprowadził go z ulicy, bo zasłabł. Zaopiekowałam się nim. Zmierzyłam mu temperaturę, miał 38 stopni. Zrobiłam mu herbatę. Później zaniosłam jedzenie. Mówił, że nie chce mu się jeść. Prosiłam, aby nie zamykał drzwi, to będę do niego zaglądała. Nie posłuchał. O 16.00 zamknął się. Pukałam, ale nie chciał otworzyć. Przez drzwi wołał, abym zadzwoniła na policję, bo ktoś mu podpala drzwi i pali się korytarz. Uspokajałam go, że nic się nie dzieje. Przed 20.00 zaczął krzyczeć, że ktoś stoi w kwiatach i chce go zamordować. Słyszałam, że otwiera balkon. Za chwilę skoczył - opowiada wstrząśnięta Maria Felcyn, najbliższa sąsiadka Stanisława M.
Kobieta żałuje, że nie zadzwoniła na policję lub pogotowie, ale twierdzi, że nie była w stanie przewidzieć tak tragicznego rozwoju wydarzeń.
Okoliczności śmierci wyjaśni teraz prokuratura.