Świadek, który został wezwany wczoraj na rozprawę w Sądzie Okręgowym w Bydgoszczy, to znana postać w mieście.
W 1999 roku, kiedy na tyłach gmachu ubezpieczalni PZU w Bydgoszczy zamordowano Piotra Karpowicza, Maciej J. brał udział w śledztwie jako policjant operacyjny CBŚ.
Kiedy przeszedł na emeryturę, założył firmę ochroniarsko-detektywistyczną. Twierdzi, że w 2014 roku poproszono go o ochronę hotelu Arka w Kołobrzegu. Obiekt należy do Janusza S., biznesmena z Bydgoszczy, dawniej szefa (upadłej w 2009 roku) spółki Domar, założyciela firmy transportowej Maktronik.
- Zgłosił się do mnie Jerzy P., który powiedział, że jest w zarządzie hotelu Arka. Potrzebowali tam profesjonalnej ochrony. Wiedział, że w mojej firmie pracują emerytowani policjanci i dzięki nim uda się zapewnić bezpieczeństwo gości hotelowych - zeznawał wczoraj Maciej J. - Od razu ustaliliśmy, że to nie będzie tylko ochrona fizyczna, ale coś w rodzaju detektywów chodzących po hotelu i obserwujących zachowanie gości. Już na miejscu poznałem Janusza S. - mówił J. i dodał na pytanie sędziego: - Ta znajomość nigdy nie miała charakteru prywatnego.
W czasie spotkań z J. Janusz S. miał go wypytywać o „sytuację w Bydgoszczy”. - Pytał, kto rządzi w mieście. Takie rzeczy.
S. podzielił się z Maciejem J. swoimi przypuszczeniami, co do brata, a przed laty również wspólnika w interesach, Mirosława S.
- Czuł, że Mirosław S. maczał palce w tej sprawie - zeznawał wczoraj Maciej J. - Mirosław miał już dzień po zabójstwie Piotra Karpowicza pojechać do Ryszarda S., biznesmena, byłego kierowcy rajdowego, pośrednika w handlu nieruchomościami, a ówcześnie właściciela komisu samochodowego i ogłosić mu, że za zabójstwem dyrektora z ubezpieczalni stoi Tomasz Gąsiorek. S. zwany „Siatą” uchodził w Bydgoszczy za pierwszego plotkarza. W ten sposób Mirosław S. chciał oddalić podejrzenia od siebie i skierować je na Gąsiorka.
Tomasz Gąsiorek to jeden z głównych oskarżonych w procesie. Prokuratura Apelacyjna w Lublinie już w 2004 r. oskarżyła go o to, że wspólnie z Henrykiem L. „Lewatywą”, Adamem S. „Smołą”, Tomaszem Z. i Krzysztofem B. przeprowadzili zamach na życie ubezpieczyciela. Dwa tygodnie przed śmiercią Karpowicz awansował w PZU na stanowisko dyrektora Oddziału Likwidacji Szkód i Oceny Ryzyka.
Wczoraj Maciej J. przywołał słowa Janusza S., który miał mu z kolei opowiedzieć o spotkaniu, z 1998 roku w biurowcu braci S. na bydgoskim Szwederowie. Mirosław miał zaproponować Januszowi udział w „przekręcie” polegającym na upozorowaniu kradzieży amerykańskiej maszyny do zgniatania karoserii. Urządzenie miało zostać wysoko ubezpieczone.
- Janusz S. stanowczo powiedział, że nie chce mieć z tą sprawą nic wspólnego - mówił Maciej J. - Później, kiedy Karpowicz awansował, odsuwał wszystkie „śmierdzące” sprawy odszkodowawcze. Jasne stało się, że i kwestia odszkodowania za ukradzioną maszynę nie przejdzie - według J. to przesądziło, że uznano, iż „trzeba zrobić porządek z dyrektorem”.
- Na podstawie wiedzy, którą mam dzisiaj, wiem że Mirosław S. był osobą najważniejszą w hierarchii gangsterskiej w Bydgoszczy - mówił Maciej J. - Był nazywany „Szeryfem” i trzeba było mieć jego zgodę, jeśli chciało się prowadzić interesy w mieście.
W 2009 r. w tej sprawie wszyscy oskarżeni zostali uznani za niewinnych, a w 2014 r. część usłyszała wyroki 25 lat więzienia.
Flesz. PIT-y po nowemu