
Cały pomysł na bon gastronomiczny polega na zwiększeniu kwoty zwolnionej z podatków i składek do 400 zł oraz rozszerzeniu ulgi w PIT i ZUS na wszystkich chętnych pracodawców.

Oczywiste jest jednak, że najpierw pracodawcy muszą znaleźć i chcieć wysupłać dodatkowe pieniądze na bony gastronomiczne dla swoich załóg. Dopiero wtedy państwo „łaskawie” przyzna ulgę. Po drodze pracodawcy będą musieli spełnić szereg biurokratycznych wymogów.

Pracodawca będzie musiał zawrzeć umowę z barem, restauracją, stołówką czy firmą kateringową przygotowującą posiłki dla jego pracowników – o wartości do 400 zł miesięcznie (czyli ok. 17 złotych dziennie). W obecnych realiach byłyby to posiłki na wynos, docelowo (po zaszczepieniu załóg i ograniczeniu obostrzeń w gastronomii) mogłyby być spożywane przez pracowników w konkretnym punkcie gastronomicznym – lub wielu punktach (wybieranych przez pracowników), w zależności od tego, z kim umowy zawrze dany pracodawca.

Pracownicy nie będą musieli realizować owych bezgotówkowych bonów w trakcie pracy, tylko wtedy, kiedy im pasuje (i – oczywiście – dany lokal działa), mogą się także dogadać z pracodawcą, by ten zamawiał im codziennie posiłki o określonej porze; wymaga to jednak zapewnienia przez pracodawcę miejsca, gdzie taki posiłek będzie można bezpiecznie i wygodnie spożyć.