
Bon gastronomiczny, zapowiedziany kilkanaście dni temu przez premiera Mateusza Morawickiego, nie będzie bliźniakiem bonu turystycznego, lecz ulgą podatkową dla pracodawców, którzy zechcą ufundować swoim pracownikom posiłki o wartości do 400 złotych miesięcznie. W założeniu władzy, ma to pomóc rozruszać polską gastronomię ponoszącą gigantyczne straty z powodu pandemii i wielomiesięcznego zamknięcia przez rząd całych sektorów gospodarki.

Mateusz Morawiecki zapowiedział, że bon gastronomiczny będzie działał podobnie jak wprowadzony w wakacje 2020 roku Polski Bon Turystyczny. Ten drugi wynosi jednorazowo 500 zł na każde dziecko do 18 r. życia oraz jedno dodatkowe świadczenie w formie uzupełnienia bonu, w wysokości 500 zł dla dzieci z orzeczeniem o niepełnosprawności. Za pomocą bonu można – do końca marca 2022 roku - dokonać płatności za usługi hotelarskie lub imprezy turystyczne realizowane przez przedsiębiorcę turystycznego lub organizację pożytku publicznego na terenie kraju.

Jak ma bon gastronomiczny do bonu turystycznego? Raczej… nijak. Po pierwsze – nie jest to wcale ekwiwalent gotówki, który można będzie pozyskać elektronicznie od państwa i zapłacić nim np. za obiad czy kolację w restauracji. To po prostu forma wsparcia pracowników przez ich… pracodawców.

Dziś każda firma zatrudniająca pracowników wykonujących pracę w szczególnie uciążliwych warunkach ma obowiązek zapewnić im jeden ciepły posiłek dziennie, a jeśli to niemożliwe – przekazuje pracownikom bony, talony lub karty przedpłacone, którymi ci mogą płacić za posiłki w stołówkach, barach i restauracjach. „Łaska” państwa polega na tym, że zwalnia z podatku dochodowego i składek na ZUS bony (talony, karty) o wartości do 190 zł na pracownika miesięcznie. Powyżej tej kwoty trzeba zapłacić i PIT, i ZUS.