MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Sanatorium przetrwania

Hanna Walenczykowska
Hanna Walenczykowska
Standard usług leczenia sanatoryjnego jest coraz wyższy. Oczekiwania pacjentów także idą w górę. Nie dziwi więc, że są zszokowani, kiedy znajdą się w miejscu, w którym zatrzymał się czas.

Standard usług leczenia sanatoryjnego jest coraz wyższy. Oczekiwania pacjentów także idą w górę. Nie dziwi więc, że są zszokowani, kiedy znajdą się w miejscu, w którym zatrzymał się czas.

Nasza Czytelniczka 1 lipca wyjechała do sanatorium w niezwykle malownicze okolice Gór Orlickich i Bystrzyckich. Turnus trwał 3 tygodnie. Po powrocie zaczęła robić prasówkę i znalazła w „Expressie” informację o tym, że na taki wyjazd czeka ponad 26,8 tys. osób. - Właśnie wróciłam z sanatorium przetrwania - denerwuje się pani Alicja i prosi o pełną anonimowość wraz z zachowaniem do wiadomości redakcji nazwy sanatorium. Tuż przed wyjazdem pani Alicja sprawdziła w Internecie dokąd jedzie. Na podstawie zamieszczonych tam zdjęć uznała, że standard ośrodka jest zadowalający. - Na zdjęciach w pokojach były superłazienki! A ja trafiłam do dwuosobowego, w którym była tylko umywalka - wspomina - W pokoju nie było parawanu, stała jakaś stara szafa, w której znalazłam dwie łyżeczki z napisem PKP, dwie szklanki i talerz. Na parterze budynku znajdowała się łazienka. Na piętrze pod nami była toaleta. W toalecie nie zamontowano umywalek, więc za każdym razem, by umyć ręce, biegałam do swojego pokoju.

<!** reklama>Z relacji naszej Czytelniczki wynika, że np. chorą na serce starsza panią zakwaterowano na drugim piętrze. - Pierwsza wizyta u lekarza trwała pięć minut - mówi dalej pani Alicja. - Osłuchał mnie, przejrzał papiery. Choruję na kręgosłup, więc zapytał mnie, która część boli mnie bardziej. Podobno przysługiwały mi zabiegi albo na górną, albo na dolną część. Wybrałam górną! Inni musieli wybierać, które biodro lub bark chcą leczyć.

Pani Alicja i jeszcze kilka innych osób, miała ochotę wrócić do domu. Jednak okazało się, że wszyscy musieliby zapłacić karę; 60 zł za „dzień pustostanu”. Więc zostali... - Zaproponowano mi dwa zabiegi: rowerek i ćwiczenia na materacu. Nie zgodziłam się, bo nie po to jechałam 600 kilometrów - oświadcza nasza Czytelniczka. - Udało mi się wywalczyć borowiny. Inni nie mieli tyle szczęścia. Jakby tego było mało, w sanatorium serwowano kiepskiej jakości jedzenie: placki ziemniaczane, gulasz bez mięsa, na śniadanie „kleks” twarożku homogenizowanego i dwa kawałki pomidora.

- Zaraz po obiedzie szliśmy wszyscy na pieczonego pstrąga - mówi pani Alicja i dodaje, że na koniec sfałszowano jej kartotekę, dopisując dwie wizyty u lekarza, których nie było. - To, że trafiłam do takiego ośrodka, nie jest winą bydgoskiego oddziału Narodowego Funduszu Zdrowia. Warto jednak byłoby sprawdzić jego właścicieli.

O przygodach naszej Czytelniczki poinformowaliśmy warszawski NFZ. Centrali łatwiej będzie skontrolować to odległe od Bydgoszczy sanatorium.

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!