Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Rzucił to wszystko i ruszył rowerem z Bydgoszczy w Bieszczady. Ponad 1000 km jednośladem

Jarosław Więcławski
Jarosław Więcławski
Trasa na miejsce była krótsza, ale liczył się nie tylko cel, ale też droga. W tle zapora w Solinie.
Trasa na miejsce była krótsza, ale liczył się nie tylko cel, ale też droga. W tle zapora w Solinie. Marek Fik
Marek Fik pod koniec lipca ruszył z Bydgoszczy na amatorski Tour de Pologne. Do Arłamowa, gdzie odbywał się wyścig, dojechał rowerem – w niespełna 5 dni przejechał samotnie blisko 1050 km.

Na miejsce można dotrzeć krótszą trasą – z Bydgoszczy to nawet niespełna 700 km. Dla kolarza nie liczył się jednak sam cel, a droga. – Ważne było, aby trasa była jak najwygodniejsza, a także wiodła przez ciekawe miejsca – wyjaśnia Marek Fik.

Bydgoszczanin dotarł m.in. do Góry Kalwarii, Sandomierza, Tarnobrzega, Rzeszowa, a także objechał Zalew Soliński. Podróż rozpoczął w poniedziałek 25 lipca, a na miejscu zameldował się w sobotę. Po niespełna dniu odpoczynku, ponownie wsiadł na rower, aby przejechać prawie 80 km trasy amatorskiego Tour de Pologne. Pasję do kolarstwa odziedziczył po ojcu, który śledził wszystkie wielkie wyścigi kolarskie w Polsce. W Górze Kalwarii pan Marek odwiedził kolarską kawiarnię, a także podjechał pod murale z Michałem Kwiatkowskim i Ryszardem Szurkowskim.

– Najważniejsze dla mnie było, żeby dojechać i podjechać pod każdy pojazd. Wyścig był drugorzędny – mówi bydgoszczanin. W samym TdP startował w poprzednich latach. W ubiegłym roku także próbował dotrzeć na wyścig rowerem, ale udało mu się przejechać niecałe 400 km. Do tegorocznej wyprawy był to najdłuższy dystans, jaki pokonał. Jazdą intensywnie zajmuje się 4 lata. Uczestniczy w spotkaniach organizowanych przez Bydgoską Grupę Kolarską. Rowerem dojeżdża do pracy w Serocku. Miesięcznie stara się pokonywać około 1000 km.

– Rok temu odpadłem w Piasecznie pod Warszawą. Korzystałem z nawigacji i pobłądziłem. To był błąd – straciłem na tym dużo czasu. Miałem za mało ciepłych ciuchów, brakowało kominiarki, rękawiczek, kurtki. Złapało mnie przygnębienie, zrobiło się ciemno. Nie miałem wyjścia, nie miałem hamaku. Nie wpadł mi do głowy, żeby przespać się w hotelu czy pensjonacie. Za bardzo chciałem zrobić to na hura, za jednym razem, bez żadnych przystanków. Teraz uważam, że tak się nie da. Nie dowierzam, gdy ktoś chwali się, że przejedzie 1000 km bez snu – uważa kolarz.

Co było najtrudniejsze podczas podróży? Najgorzej było przekonać żonę do pomysłu. Jak mówi mężczyzna, jego partnerka miała obawy związane z trudem podróży, ale także dzięki jej cierpliwości i wyrozumiałości udało mu się pokonać dystans. Na samej trasie jego zdaniem najgorzej jeździ się w nocy.

Mężczyźnie nie zależy na tym, aby chwalić się swoim wyczynem w internecie. Lubi opowiadać o podróży w gronie rodzinnym oraz znajomych. – Jestem typem samotnika, wolę samotne podróże. Dodatkowo myślę, że nie znalazłbym drugiego chętnego na podobną wyprawę. Nie mam Facebooka, nie korzystam z innych mediów społecznościowych. Robię to dla siebie. To kwestia satysfakcji, spełnienia własnych ambicji – tłumaczy bydgoszczanin.

– Podczas jazdy cały czas pedałuję, w dzień i w nocy. Na początku przejechałem 400 km bez żadnego snu. Później zrobiłem sobie 2-godzinną drzemkę na hamaku, który zabrałem z sobą w trasę. Spałem łącznie około 10-15 godzin – opowiada. Na całej trasie padało tylko przez chwilę, ale pan Marek woli jeździć w upałach. Podczas dwugodzinnej ulewy schował się w opuszczonej fabryce. Koszt całej wyprawy wycenia na 1 zł na godzinę – tyle pieniędzy wydał na żywienie i nawodnienie.

Kluczową rolę podczas drugiej próby dotarcia w Bieszczady odegrało odpowiednie przygotowanie. O to fizyczne śmiałek dbał m.in. przez biegi. Bardzo ważna była logistyka – na trasę zabrał możliwie jak najwięcej potrzebnych rzeczy, ale spakowanych tak, aby nie obładować nadmiernie roweru. – Najważniejsze jest radio. Bez tego nie dałbym rady. Tak samo istotna jest lemondka – dodatkowa podpórka przy kierownicy, krem do pupy – sudocrem dla dzieci. Ważne jest też smarowanie łańcucha – robiłem to co 200 km – relacjonuje.

Nie wybaczyłbym sobie, gdyby mi się nie udało. Nie było ani jednego momentu, w którym chciałbym się poddać. W tamtym roku bardzo dużo mnie to kosztowało – wyjaśnia. – Wtedy mogłem dojechać do Warszawy, wsiąść w pociąg do Przemyśla i dotrzeć na zawody. Byłem tak wściekły, że wolałem wrócić do Bydgoszczy, choć miałem opłacony start – wspomina.

Jakie następne wyzwania przed bydgoszczaninem? – Mam kolejne pomysły, ale nie są związane z rowerem. Następny dotyczy biegania, ale nie chcę zapeszać i o tym mówić. Najdłuższy dystans biegowy, jaki dotychczas zrobiłem to 36 km. Może kiedyś spróbuję zrobić triathlon – rozmyśla.

emisja bez ograniczeń wiekowych
Wideo

Strefa Biznesu: Dlaczego chleb podrożał? Ile zapłacimy za bochenek?

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera