[break]
Może tak: „Lokatorze, spuszczaj po sobie wodę regularnie, bo przez ciebie w mieście śmierdzi fatalnie”. Wiem, wiem i biję się w piersi: rym gramatyczny w tej wersji powoduje, że fraszka mocno trąci grafomanią. Paradoksalnie jednak z tego powodu pod względem jakości idealnie pasuje do argumentacji używanej przez MWiK.

Tomasz Czachorowski
Tym, którzy wiedzą już, że dzwonimy na alarm przed smrodem, ale nie wiedzą jeszcze, w którym kościele, należy się wyjaśnienie. Parę miesięcy temu, w czas upałów, nagłośniliśmy skargi mieszkańców Śródmieścia na to, że ze studzienek kanalizacyjnych wydobywa się nieludzki fetor. Linia smrodu rozciągała się wzdłuż Brdy, na jej prawym brzegu, tworząc epicentra w pobliżu hipermarketu Auchan na ulicy Kruszwickiej, ratusza bis na Grudziądzkiej i hipermarketu Tesco przy rondzie Toruńskim.
Upały zastąpiły przymrozki, a ze studzienek na linii prawobrzeżnej Brdy jak cuchnęło, tak cuchnie. - Jarosław Reszka
Gdyby nie druga z tych lokalizacji, detektyw o zdolnościach Sherlocka Holmesa wydedukowałby, że sprawcą smrodu jest personel ogromnych sklepów, który wyrzuca do kanalizacji psujące się resztki żywności. Do tej hipotezy śledczej nie pasuje jednak wskazanie urzędu na Grudziądzkiej, pełnego eleganckich urzędniczek, skropionych wonnościami, jeśli nie z Douglasa, to przynajmniej Rossmanna. Wobec tak jawnej sprzeczności teorii z praktyką zadowoliliśmy się wtedy, o ile dobrze pamiętam, tłumaczeniem zrzucającym odpowiedzialność za smród w centrum na... skoki ciśnienia atmosferycznego.
Miesiące minęły, upały zastąpiły przymrozki, natomiast ze studzienek na linii prawobrzeżnej Brdy jak cuchnęło, tak cuchnie. I teraz właśnie, za sprawą wypowiedzi rzeczniczki wodociągów, narodziła się nowa, rewolucyjna teoria wielkiego smrodu. W epokowej dysertacji na ten temat czytamy m.in.: „Jedną z możliwych przyczyn takiej sytuacji jest odbiegająca od normy jakość ścieków, może to też być ograniczona ilość zużywanej wody przez mieszkańców i związane z tym zagęszczenie ścieków”.
Gdzie zaś może dojść do bardziej zabójczej koncentracji smrodu, jak nie w toalecie? By zaś odpowiedzieć na pytanie, dlaczego tak się dzieje, badania należałoby uczynić interdyscyplinarnymi. W ślad za kanalizacyjnym szkiełkiem i okiem ruszyć teraz powinny drużyny psychologów z ankietami. Niech bydgoszczanie odpowiedzą, dlaczego nie lubią spuszczać wody w toalecie. Decyduje czynnik ekonomiczny czy raczej tradycja i wychowanie?
A może mamy do czynienia z wrogą dywersją - jakieś obce dzikie hordy podrzucają nam smrody? Prawdopodobieństwo takiego wytłumaczenia cuchnącej zagadki podnosi obserwacja uszkodzeń bydgoskich biletomatów. Okazuje się otóż, że regularnie psute są dwa urządzenia - oba stojące przy dworcu kolejowym. Dywersanci najczęściej niszczą je przy użyciu nie semteksu, lecz zwykłej (?) gumy do żucia. Kto wie, czy ten akt terroru (naprawa zaklejonego gumą czytnika kosztuje 200 euro) nie jest pierwszym z serii zbrodniczych działań złoczyńców, przybywających dla niepoznaki koleją. Następnym bywa zafajdanie kanalizacji. Bądźmy czujni!