Od marca 1920 sądzono w imieniu Rzeczpospolitej w drobnych sprawach. W kwietniu na wokandę Sądu Okręgowego w Bydgoszczy weszła głośna w mieście sprawa napadu na rodzinę B. mieszkającą we wsi Prądy, która wówczas znajdowała się jeszcze poza granicami Bydgoszczy, połączona z podwójnym morderstwem. Napad ten był tylko jednym z przestępstw dokonanych przez grupę złoczyńców, którzy przybyli do Bydgoszczy w pierwszych dniach po jej powrocie do Polski i tutaj, po spotkaniu grupy miejscowych rzezimieszków, działających już od co najmniej roku, znaleźli dobre miejsce do działania.
W kwietniu na wokandę Sądu Okręgowego w Bydgoszczy weszła głośna w mieście sprawa napadu na rodzinę B. mieszkającą we wsi Prądy, która wówczas znajdowała się jeszcze poza granicami Bydgoszczy, połączona z podwójnym morderstwem.
Na ławie oskarżonych zasiadło aż 8 osób. Dwie spośród nich pochodziły z Łodzi, dwie spod Warszawy, Kazimierz J. natomiast był reemigrantem z Nadrenii. Z Bydgoszczy pochodzili tylko dwaj członkowie gangu. Pełnili oni jednak niepoślednią rolę, mając dobre rozeznanie w miejscowych stosunkach.
Z powodu biedy
Głównym punktem aktu oskarżenia była, oczywiście, zbrodnia w Prądach. Rabusie zastrzelili tam, po podstępnym dostaniu się do środka domu, z broni palnej dwóch braci B., a następnie skrępowali mieszkające w tym domu kobiety, by móc spokojnie przeszukać dom w poszukiwaniu co cenniejszych przedmiotów. Dodatkowo zgwałcona została jeszcze ledwie 14-letnia służąca.
Na oskarżonych ciążyły również zarzuty dokonania kilku innych napadów połączonych z rabunkami, w których to przypadkach nikt nie stracił życia. Jak ustalono w śledztwie, przywódcą bydgoskiej części bandy był Jan M., który zorganizował kilkuosobową grupę jeszcze w 1919 roku, kiedy Niemcy szykowali się do opuszczenia miasta. Przestępcy okradali najczęściej mieszkania, korzystając z chaosu, jaki zapanował. Działali także w okolicach Bydgoszczy, rabując w okolicznych co bogatszych gospodarstwach i majątkach. Banda dysponowała bronią palną, a także granatami nabytymi od wycofujących się oddziałów wojsk niemieckich. Nie wszyscy członkowie gangu stanęli przed sądem, część „prysnęła w Polskę” i ich poszukiwano.
Przywódcą bydgoskiej części bandy był Jan M., który zorganizował kilkuosobową grupę jeszcze w 1919 roku, kiedy Niemcy szykowali się do opuszczenia miasta.
Podczas procesu najchętniej na pytania odpowiadał Kazimierz J. Twierdził on, że na przestępczą drogę popchnęła go bieda. Stracił pracę w Niemczech i musiał wrócić do Polski. Tu, jako niepiśmienny, nie mógł znaleźć zajęcia. Do bandy wstąpił, kiedy poznał Gustawa K., z zawodu szewca, który już wówczas żył z rabunku. Ten zapoznał go z szefem, Janem M. Wizja zdobycia pieniędzy, nawet tak nieuczciwą drogą, okazała się bardzo kusząca.
Z pobudek patriotycznych
Kazimierz J. usiłował podczas procesu przekonać sąd, że działał także z pobudek… patriotycznych. Napadał, bo nie miał z czego żyć. Napadał jednak wyłącznie na mieszkania i domy… Niemców. W dodatku, jak twierdził, kiedy jeden z rabusiów, Władysław H. ze Szwederowa wpadł po którymś napadzie i dostał się do więzienia, cześć zrabowanych pieniędzy przekazywał jego żonie, by kobieta miała z czego żyć. Pozostali oskarżeni uparcie twierdzili, że są niewinni, że ich zatrzymanie było pomyłką i nie mieli zamiaru przyznawać się do jakichkolwiek im zarzucanych czynów.
Kiedy jeden z rabusiów, Władysław H. ze Szwederowa wpadł po którymś napadzie i dostał się do więzienia, cześć zrabowanych pieniędzy przekazanio jego żonie, by kobieta miała z czego żyć.
Proces trwał, zgodnie z ówczesnym zwyczajem, tylko jeden dzień. Wieczorem, po wysłuchaniu wszystkich świadków i naradzie składu sędziowskiego, około godz. 21 ogłoszono wyrok.
Na "ciężkie więzienie"
Kary były bardzo surowe. Dwaj oskarżeni, posiadający najwięcej na sumieniu, w tym i zabójstwo braci B., czyli herszt bandy Jan M. oraz Jan Z. zostali skazani na karę śmierci przez rozstrzelanie. Część podsądnych obdarzono wysokimi wyrokami tzw. ciężkiego więzienia, obowiązującego w tamtych czasach. 15 lat pobytu za kratami w zaostrzonym rygorze to wyrok dla Kazimierza G. za 6 udowodnionych rozbojów i 6 kradzieży, 11 lat „zarobił” Gustaw K.
Sąd w zamian za okazaną skruchę i przyznanie się do winy zaoferował okoliczności łagodzące.
Stosunkowo najlepiej na swoim zachowaniu się podczas procesu wyszedł Kazimierz J. W jego przypadku, pomimo niezbitego udowodnienia udziału w szeregu napadów, rabunków i włamań, sąd w zamian za okazaną skruchę i przyznanie się do winy zaoferował okoliczności łagodzące. Przybysz z Nadrenii została skazany tylko na półtora roku pozbawienia wolności, które miał odsiedzieć nie, jak inni, w ciężkim, ale w zwykłym więzieniu.
