Wybiegają na sztuczną murawę boiska treningowego. Mają po 8, 9 i 10 lat. Orliki z bydgoskiego Zawiszy. Widać u nich technikę i wolę walki, jakich brakuje dorosłym orłom z reprezentacji. Może być o nich kiedyś głośno.
<!** Image 2 align=right alt="Image 96758" sub="Orliki bydgoskiego Zawiszy rocznik 98, najmłodsza spośród dwunastu młodzieżowych grup piłkarskich. Ogrywają rówieśników z najlepszych klubów
w Polsce. Znawcy mówią, że takiego wysypu talentów dawno w Bydgoszczy nie było. / Fot. Piotr Schutta">Profesjonalne stroje, prawdziwe korki na nogach i boiskowe przydomki. Jak w dorosłym futbolu. Osa, Oski, Żurek, Żyła, Czorny, Messi, Domino, Murek, Rembol, Mikos, Miki, Pulpet, Norbi, Kogucik, Adi i inni.
- Przytrzymanie piłki, drybling, koordynacja - chwali ich trener Leszek Rzepka, łowca talentów, który dwa lata temu wybierał trzon tej grupy spośród 200 chłopców. Niektórych „łowił” na turniejach międzyszkolnych (jedną z jego dum jest malutki Oskar Repka, zwinny i bramkostrzelny). Innych chłopców przywieźli rodzice (każdy widzi w swoim dziecku mistrza), paru przyprowadzili koledzy, a jeszcze kilku przeniosło się z sekcji gimnastycznej. Bramkarz Kuba Urban miał trzy i pół roku, gdy rodzice zapisali go na akrobatykę sportową. Czasem dla zabawy trenerzy kopali mu na zajęciach gimnastycznych piłkę i zauważyli, że z przedziwną regularnością chłopiec rzuca się tam, gdzie leci futbolówka.
<!** reklama>Dziś dawna grupa naborowa tworzy klasę piłkarską w Szkole Podstawowej nr 15 w Bydgoszczy. Od września ich trenerem i wychowawcą jest Tomasz Gadziński. Wolałby, aby o jego podopiecznych nie pisać w gazetach, bo „za wcześnie”, ale przyznaje, że bydgoski rocznik 98 jest wyjątkowy. Tak mówią wszyscy, którzy choć trochę znają się na piłce. - Same perełki. Trener Rzepka wykonał dobrą robotę - mówią i odsyłają do wyników. Pierwsze i trzecie miejsce na niedawnym turnieju w Poznaniu Warta Cup (w polu zostawili Widzew Łódź, Śląsk Wrocław i Borussię Berlin), zwycięstwo w turnieju Deichmanna, no i absolutny brak konkurencji w małej lidze. Victorię Koronowo ograli 9:0, Chemika Bydgoszcz 3:0 (trener „chemików” żartował po meczu, że tak niska przegrana z „Realem Madryt” to dla niego sukces).
Piatek po południu. Zaczyna się trening. Perełki ustawiają się wzdłuż bocznej linii. Potrafią uformować równy szereg jak wojsko. Dyryguje nimi szczupły chłopaczek, na którego mówią kapitan (Maciek „Rembol” Rembowiecki).
- Tylko na boisku jesteśmy tacy grzeczni. Bo w szkole to tragedia - uśmiecha się sympatyczny rudzielec, Kacper Niklewicz.
Dzisiaj ćwiczą wymianę z pierwszej piłki i strzały na bramkę. Trener się krzywi. - Nie stój Adi! Ostra piła Paweł! Tomuś, czemu psujesz? Marcin, boisko to nie plaża!
Dzieciakom przygląda się zza bocznej linii garstka rodziców. Starają się być tak samo zgrani jak chłopcy na boisku. Przychodzą na treningi i na mecze (te wyjazdowe też, czasem wynajmują dla siebie autokar), a przede wszystkim szukają sponsorów, bo klubu nie stać na większość rzeczy, które są potrzebne Orlikom. Mówią, że sami pozyskują 90 proc. środków potrzebnych na rozwój drużyny. Zawisza opłaca trenera, sędziów, użycza boiska, płaci za autokary i ubezpieczenie zawodników.
- Niby jest zielone światło dla młodzieżowej piłki, parcie na odkrywanie talentów, a tak naprawdę nic się nie dzieje. Klub nie ma pieniędzy, miasto się nie interesuje - narzeka Romuald Schmidt, kierownik drużyny, prywatnie tata Wiktora „Messiego”. Nie ukrywa, że przydałoby się więcej pieniędzy, choćby na wysyłanie chłopców na turnieje.
Aby wspierać małych piłkarzy, rodzice założyli stronę w internecie, na razie amatorską, bo wybrali darmową opcję. Zarządza nią mama „Oskiego”, Jowita Andrzejewska. Robi zdjęcia i pisze relacje z meczów, w których nie ucieka od fachowych określeń typu „nadmiernie zagęścili pole gry”.
Koniec treningu. Prysznic i zebranie w świetlicy. Chłopcy wyjmują zeszyty, trener dziennik lekcyjny. Kilku zawodnikom każe poprawić jedynki, jednego odsuwa od gry w najbliższym meczu.
- Szkoła i zachowanie są na pierwszym miejscu, piłka daleko w tyle. Musicie załapać do końca tygodnia lepsze oceny i poprawić zachowanie. Macie „zetę” (logo klubu-red.) na klacie, to was do czegoś zobowiązuje. Jesteście już zespołem, a nie grupą naborową - powtarza trener. - A teraz panowie do domu, wcześnie spać, nie jeść ciężkich rzeczy, nie pić coca-coli. Jutro mecz - żegna chłopców.
Sobota. Mecz. Przed meczem chwytają się za ramiona, splatają kółeczko. Trener mówi: „zeta” na sercu, piłka w sercu, a oni wygrywają gładko trzy do zera.
- To jest zabawa. Nie muszą wygrać. Mają się bawić i rozwijać - dodaje na boku Gadziński.
Tymczasem Leszek Rzepka przygląda się zasmucony. Nie tylko jemu nie podoba się, że okręgowi działacze w województwie kujawsko-pomorskim od lat uparcie trzymają się przestarzałych przepisów rodem z NRD i każą rozgrywać maluchom spotkania na pełnowymiarowym boisku.
- Po co ich ganiać po tym boisku? To jest zabijanie techniki. Z czasem stracą czucie piłki i ogranie. Nauczą się złych nawyków. W wieku juniorskim, zamiast wyjść do piłki, będą stać i czekać na podanie - denerwuje się Rzepka. - Prawie cała Polska gra już na małych boiskach po ośmiu. Tylko my męczymy młodzież. Nie mogę na to patrzeć.