Nasza Loteria SR - pasek na kartach artykułów

Przyszła pora na nowego doktora, czyli „Lepiej być nie może”?

Ewa Czarnowska-Woźniak
Ewa Czarnowska-Woźniak
W Bydgoszczy szczepimy się już powszechnie. Czy to krok do normalności?...
W Bydgoszczy szczepimy się już powszechnie. Czy to krok do normalności?... Fot. Archiwum Expressu Bydgoskiego/Tomasz Czachorowski
Ostatnie tygodnie upłynęły mi rodzinnie pod dominującym szyldem kontaktów z pandemiczną służbą zdrowia. Co ciekawe, żaden z naszych kłopotów nie dotyczył bezpośrednio koronawirusa, ale to zaraza właśnie uświadomiła nam, jak się po roku walki z nią placówki ochrony zdrowia „systemowo” zorganizowały w Bydgoszczy do tego zdrowia obrony...

Zobacz wideo: Pilotażowy punkt szczepień powszechnych na UTP w Bydgoszczy

Od jakiegoś czasu coraz głośniej i coraz odważniej podnosi się kwestię kolosalnych zaniedbań w diagnostyce i profilaktyce innych niż covidowe chorób. Rzeczywiście, można odnieść wrażenie, że przytłoczeni statystykami SARS-Cov-2 zapominamy, że ludzie ciągle chorują (i umierają) także na nowotwory czy cukrzycę.

Magiczny termin „teleporada”

Magiczny termin „teleporada” ma chyba szansę zostać słowem roku, co nie zmienia faktu, że dla rzeszy pacjentów jest to hasło znienawidzone. Mimo tego, że wytyczne są jasne (wiadomo, kiedy pacjent może domagać się konsultacji lekarskiej twarzą w twarz), ciągle zbyt często staje się dla przychodnianego personelu wygodnym wytrychem. Ćwiczyliśmy to niedawno z sędziwą pacjentką w jednej ze znanych bydgoskich przychodni. Kilkakrotnie zbywani, zdeterminowani dotarliśmy wreszcie przed oblicze doktorskie - wcześniej mając poczucie, że występujemy w „Lśnieniu” Kubricka. Upiornie puste korytarze, a jedyny odnotowany przez dłuższy czas ruch to nieruchoma pacjentka na noszach transportowana na USG... Doktor nieskory był do dyskusji, dlaczego mimo zakończonych szczepień personelu odwiedziny w ich miejscu pracy przypominają wizytę w pustym luksusowym butiku.

To Cię może też zainteresować

Szczęśliwie (?), naszą wizytę uznał za zasadną, zlecając kilometr badań laboratoryjnych. Dzięki temu przeżyliśmy sequel „Lśnienia”.

Kibicowaliśmy (czekając na pobranie krwi) pani rejestratorce, która najpierw, krzycząc, odmawiała komuś przez telefon przyjęcia w przychodni, a potem z płaczem wybiegła na (pusty) korytarz, wołając, że już nie zniesie tego więcej...

Poszukując stabilniejszych psychicznie medyków udaliśmy się do znanego, prywatnego, rodzinnego centrum medycznego. Choć, jak powiedział niedawno miłościwie nam panujący pan premier, prywatna służba zdrowia właściwie nic nie robi, to tam właśnie zetknęliśmy się z niebywałym ruchem w interesie. Wszelcy doktorzy, laboranci, pielęgniarki, rejestratorki, sprzątaczki uwijali się jak pszczoły w jak najbardziej bezpośrednim, choć sanitarnie nadzorowanym, kontakcie z pacjentem. Dzięki temu, pacjenci komercyjni, abonamentowi i NFZ-owi (a jakże!) mieli okazję skonfrontować z ekspertami swoje bóle nerek, kolan i głów, słowem - wszystkiego, co nie jest koronawirusem, ale boli tu i teraz, i może mieć nieprzyjemne konsekwencje w przyszłości.

Creme de la creme

„Szczytem” wszystkiego, creme de la creme całej historii okazał się jednak młody pan doktor kilku nauk z Żołędowa, do którego mieliśmy przyjemność trafić (przez przypadek, czyli przez prywatnego ubezpieczyciela) na okoliczność pewnego badania całodobowego. Pan doktor: a) zadzwonił, że może przyjąć nas wcześniej, a jeśli nie, to przyjedzie do domu (choć nie ma po drodze) b) przyjechał raz, by założyć sprzęt, przyjechał drugi, żeby go odebrać (wszystko co do minuty) c) przesłał wynik mailem d) przywiózł oryginał wyniku badania i zostawił w skrzynce, byśmy się nie fatygowali... Nie muszę dodawać, że na to, to, co oferował, reagowaliśmy z opuszczonymi „koparami”... Czuliśmy się trochę tak, jak bohaterka „Lepiej być nie może”. (Samotna matka w słabej dzielnicy wychowująca chorego chłopca, nie mogła uwierzyć, gdy w prezencie od zamożnego przyjaciela otrzymała prywatną profesorską wizytę domową wraz z kompletem badań. Z babcią dziecka doznały ataku histerycznej wesołości, całe młode życie Spencera biegło bowiem między przypadkowymi diagnozami niedouczonych młokosów w fartuchach na szpitalnych SOR-ach. A tu taki medyczny sztos...)
Od „Lśnienia” do „Lepiej być nie może” w ochronie zdrowia w wydaniu bydgoskim. Obawiam się, że mogę chcieć się przyzwyczaić do jakości doktora z Żołędowa. I wtedy zrobi się strasznie...

Dołącz do nas na Facebooku!

Publikujemy najciekawsze artykuły, wydarzenia i konkursy. Jesteśmy tam gdzie nasi czytelnicy!

Polub nas na Facebooku!

Dołącz do nas na X!

Codziennie informujemy o ciekawostkach i aktualnych wydarzeniach.

Obserwuj nas na X!

Kontakt z redakcją

Byłeś świadkiem ważnego zdarzenia? Widziałeś coś interesującego? Zrobiłeś ciekawe zdjęcie lub wideo?

Napisz do nas!

Polecane oferty

Materiały promocyjne partnera
Wideo