Daria (dziewczynka z zespołem Downa) miała wysoką temperaturę i nie mogła oddychać. Opiekunowie wezwali karetkę pogotowia, która przetransportowała chorą najpierw do Kujawsko-Pomorskiego Centrum Pulmonologii. Szpital nie przyjął pacjentki na oddział intensywnej terapii z powodu braku miejsc. Dla Darii nie było także miejsca w innych bydgoskich szpitalach. Trafiła do Chełmna, gdzie zmarła. Kujawsko-pomorski NFZ nałożył na centrum pulmonologii karę w wysokości 657 tys. zł. Szpital ją zapłacił i zwrócił się do sądu uznając, że kara została nałożona bezpodstawnie. W bydgoskim sądzie odbyły się już dwie sprawy, kolejne posiedzenie sądu zaplanowano na wrzesień.
[break]
W czasie minionych kilkunastu miesięcy od śmierci Darii oddano do użytku m.in. nowy oddział ratunkowy w Szpitalu Uniwersyteckim nr 1 im. dr. Jurasza, ale kujawsko-pomorski NFZ finansuje jedynie 14 łóżek intensywnej terapii. Utrzymanie jednego stanowiska kosztuje ok. 120 tys. zł miesięcznie.
- To, że ktoś zainwestował w stanowiska intensywnej terapii, nie oznacza, że łóżek jest więcej - uważa dr Przemysław Paciorek, wicedyrektor Wojewódzkiej Stacji Pogotowia Ratunkowego w Bydgoszczy, konsultant wojewody do spraw ratownictwa medycznego. - W systemie nic się nie zmieniło, mamy te same problemy.
Nadal lekarz pogotowia otrzymuje informacje o wolnych miejscach w szpitalu z Wojewódzkiego Centrum Kryzysowego. Nadal też, zgodnie z prawem, jego obowiązkiem jest przywiezienie pacjenta do najbliższego szpitalnego oddziału ratunkowego, bo...
- Nie zawsze jesteśmy w stanie przewidzieć, na jaki oddział powinien trafić pacjent. Kiedy ratujemy życie na przykład motocykliście, który odniósł rany w wypadku drogowym nie wiemy, czy będzie leczony na oddziale chirurgii czy ortopedii - wyjaśnia Przemysław Paciorek. - Wszystko zależy od tego jakie urazy są dominujące.
Nie zmieniła się również sytuacja dotycząca transportu chorych z jednej placówki do drugiej, nadal szpitale i poradnie przewożą pacjentów na własny koszt.
- Jeśli trafia do nas osoba wymagająca intensywnej opieki medycznej, a my nie posiadamy w danym momencie wolnego stanowiska, musimy sami znaleźć wolne miejsce w innym szpitalu i przetransportować tam pacjenta - tłumaczy Marta Laska, rzecznik Szpitala Uniwersyteckiego nr 1 im. Jurasza.