Miał 11 lat, kiedy z małego Polichna koło Nakła (140 lat temu) ruszył samotnie w świat, przez Bydgoszcz, Toruń i Gdańsk do Ameryki. Od miesiąca losy małego Leo mogą poznawać czytelnicy wydanej w USA książki brytyjskiego powieściopisarza Nigela Hintona„Walk The Wild Road”.
<!** Image 2 alt="Image 166887" sub="Brama Mostowa w Toruniu pod koniec XIX wieku. To właśnie przez nią, po przejściu Wisły starym drewnianym mostem, Leo i Tomasz weszli po raz pierwszy do Torunia, gdzie przebywali kilkanaście dni. Fot. Archiwum">- O moim dziadku wiedziałem właściwie tylko tyle, że pochodził z Polski - mówi George Hinton, brytyjski powieściopisarz i scenarzysta, autor kilkunastu poczytnych powieści. - Opuścił swój dom w 1870 r., kiedy miał 12 lat, w czasie wybuchu wojny niemiecko-francuskiej. Szedł sam do morza - prawie 200 km. Potem podróżował statkiem, kilka razy okrążył świat, a następnie, w wieku około 15 lat, wylądował w Londynie. Zmarł 10 lat przed moim urodzeniem.
Przed mniej więcej 20 laty Hinton postanowił napisać powieść odtwarzającą losy dziadka. Do pracy przystąpił jednak dopiero 6 lat temu. Zaczął od lektury książek Normana Daviesa o dziejach Polski oraz... „Chłopów” Reymonta. A potem przyjechał do Polski.
<!** reklama>
W styczniu 2011 r. gotową powieść wydało Sourcebooks Jabberwocky w USA.
Już te informacje muszą budzić ciekawość. Jak Anglik może
pokazać Polskę sprzed 140 lat?
Kraj pod zaborami, widziany oczami dziecka czującego się Niemcem? Jak zostaną przedstawieni <!** Image 5 align=right alt="Image 166890" sub="Nigel Hinton (z lewej) z obecnymi mieszkańcami Polichna Fot. www.nigelhinton.uk">Polacy? Pierwowzór bohatera powieści, George Leo Hinz, był wszak potomkiem niemieckich osadników, którzy na przełomie XVIII i XIX w. licznie osiedlali się w dolinie Noteci.
Z dużym dystansem przystąpiłem do lektury. Ale już po kilku stronach wiedziałem, że się od niej nie oderwę.
Narrator, 11-letni Leo, niesłusznie oskarżony i pobity przez dziedzica majątku w Polichnie, syna barona i pruskiego generała Manora, oddaje mu policzek. Czeka go za to chłosta lub pobyt w więzieniu. Postanawia uciec w świat, do mitycznej Ameryki, gdyż miejscowi chłopi mówili zawsze o niej jak o raju na ziemi.
Przez Nakło i wzdłuż Kanału Bydgoskiego
Leo dociera do Bydgoszczy.
<!** Image 3 align=right alt="Image 166887" sub="Tak wyglądał „prawdziwy” Leo w dojrzałym wieku Fot. www.nigelhinton.uk">„Leo pojawił się na przedmieściach Bydgoszczy wczesnym popołudniem i od razu zagubił się w labiryncie hałasu, ruchu i zapachów. Wozy turkotały na drogach usianych końskimi odchodami. Z fabryk i warsztatów dochodził głośny hałas, a z ich kominów buchał szczypiący w oczy dym. Wyły syreny barek czekających na otwarcie śluzy na kanale. (...) W mieście panował wielki ruch, ludzie biegali, spacerowali, rozmawiali, krzyczeli, śmiali się i przeklinali. Najruchliwsze dni targowe w Nakle były spokojne i ciche w porównaniu do zgiełku panującego w Bydgoszczy. (...) To był świat tak różny od świata znanego przez Leo (...). Całe popołudnie wałęsał się w oszołomieniu wąskimi uliczkami starej Bydgoszczy, a następnie udał się na place i szerokie aleje nowej części miasta. Dopiero gdy zaczęło zmierzchać i tłumy na ulicach rozrzedziły się, zdał sobie sprawę, ile czasu zmarnował. Nie znalazł pracy i nie miał gdzie spać”.
Od napotkanych żołnierzy, którzy udawali się na dworzec kolejowy, by ruszyć na wojnę do Francji, dostał trochę chleba, a nocleg w pobliżu dworca wskazali mu bydgoscy bezdomni.
<!** Image 4 align=right alt="Image 166887" sub="George Leo Hinz ze swoją rodziną
w 1905 r. przed domem w Polichnie Fot. www.nigelhinton.uk">Właśnie w Bydgoszczy pierwszy raz w życiu Leo skosztował wódki, tu także nauczył się żebrać i kraść za sprawą spotkanego włóczęgi, Tomasza, o trzy lata starszego chłopca. Ulubionym miejscem ich pobytu był park na wzgórzu, zapewne autor miał na myśli Wzgórze Dąbrowskiego, gdzie stał pomnik... Stanisława Trembeckiego, polskiego pisarza epoki oświecenia.
- Była to moja własna inwencja - powiedział nam Nigel Hinton. - Potrzebowałem tego parku i pomnika jako scenerii dla niektórych scen. Poza tym jednak starałem się, żeby opisy Bydgoszczy były jak najbardziej realistyczne, konsultowałem się z historykami.
I rzeczywiście, chłopcy chodzą po Starym Rynku, Mostową, Długą, karmią się resztkami z „Cafe Bristol”, trafiają na cmentarz Starofarny i na bydgoski dworzec.
Wobec braku pracy, Leo udało się namówić Tomasza na wspólną wyprawę do mitycznej Ameryki. Chłopcy podjęli próbę dotarcia do Gdańska pociągiem. Z osobowego wyrzucił ich jednak konduktor. Włamali się na bocznicy do towarowego w nadziei, że dojadą nim do celu. Spędzili w wagonie kilka dni, bowiem kolejarze zamknęli drzwi sztabą z zewnątrz. Po uwolnieniu dowiedzieli się, że
nie dojechali do Gdańska, lecz do... Torunia.
Na szczęście wycieńczonymi z głodu chłopcami zaopiekował się kolejarz, Stanisław. Zabrał ich do „małego domku nad Wisłą”, do którego trzeba było przejść przez rzekę po drewnianym wówczas moście. Musiało to być zatem na Rybakach albo na Winnicy.
<!** Image 6 alt="Image 166891" sub="Po przybyciu do Bydgoszczy młody Leo był oszołomiony
i zafascynowany tamtejszym ruchem ulicznym. Na zdjęciu: mieszkańcy miasta obserwują na przełomie XIX i XX w. jedną
z licznych parad. Fot. ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy">Stanisław był Polakiem. Po kolacji, przy wódce, rozgadał się:
„ - Będę przeklęty, jeżeli będę mówił tak, jak mówią ci przeklęci Prusacy. To zawsze była Wisła, a nie Weichsel. I to będzie Wisła, gdy przepędzimy tyrana z naszego kraju. I wtedy możemy zacząć używać prawdziwej nazwy naszego miasta. To jest Toruń, nie Thorn.
- Cicho, Stanisław - powiedziała jego matka, patrząc nerwowo na drzwi. - Jeszcze ktoś usłyszy!
- Kto może usłyszeć? Myślę, że w pobliżu nie ma nikogo, a już szczególnie Prusaków.
- Pamiętaj jednak, że i najbardziej odważnego mogą zjeść wilki - powiedziała matka.
<!** Image 7 alt="Image 166891" sub="Targowisko na bydgoskim Starym Rynku, w XIX wieku głównym placu targowym miasta Fot. ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy">- Lepiej być zjedzonym przez wilki, niż zobaczyć nasz biedny kraj zżarty przez robactwo. Mimo że Polska jest rządzona przez Prusaków, Rosjan i Austriaków, to jest trupem żartym przez robactwo. Ale pewnego dnia podniesiemy się i uwolnimy naszą ojczyznę od najeźdźców”.
W Toruniu Leo i Tomaszowi udało się znaleźć pracę u szewca Plińskiego. Kiedy zarobili trochę grosza, ruszyli pieszo do Gdańska.
<!** Image 8 alt="Image 166891" sub="Na Zbożowym Rynku przed I wojną światową handlowano głównie - jak nazwa wskazuje - zbożem Fot. ze zbiorów Muzeum Okręgowego w Bydgoszczy">Przez, m.in., Górsk i Chełmno doszli aż
do Grudziądza.
Tam spotkali flisaka, Patryka, urodzonego na Mazowszu, z którym w dalszą podróż udali się tratwą. W rozmowach z flisakiem pojawiły się kolejne polskie patriotyczne akcenty. „Nim Patryk skończył jeść, zrobiło się ciemno. Noc była ciepła, a Leo i Tomasz nie byli senni, więc leżeli obok ognia, wpatrując się w niebo pełne gwiazd, podczas gdy Patryk mówił: - Spotkałem się ze znajomym rolnikiem na polowaniu. Powiedział, że są najróżniejsze plotki na temat tej wojny. Niektórzy mówią, że Francuzi najechali Prusy, a inni, że to Prusy zaatakowały Francję, ale nikt nie jest pewien, czy walka się już rozpoczęła. Wydaje się, że wojska pruskie liczą ponad trzysta tysięcy żołnierzy. Powołują każdego w wieku poborowym.
- A ciebie? - zapytał Leo.
- Nie jestem Prusakiem! Urodziłem się w Królestwie Polskim, choć oni nazywają to teraz Krajem Wisły - co za głupia nazwa! To tylko część Imperium Rosyjskiego! Mogą nazywać nas Rosjanami, ale nigdy nimi nie będziemy!
- Nie rozumiem - powiedział Tomasz.
- Nikt tego nie rozumie, chłopcze. Mówimy sobie, że jesteśmy Polską, ale nasz biedny kraj nie istnieje. Został wchłonięty i podzielony na trzy części, które należą do Prus, Rosji i Austrii, i mogą robić z nami, co chcą. Są nawet próby zakazywania używania języka polskiego. Cały świat jest szalony, i to coraz bardziej szalony”.
Koło Tczewa niespodziewanie Tomasz topi się podczas kąpieli. W pasku jego spodni Leo znajduje garść srebrnych monet. Ma nadzieję, że zdoła za nie kupić sobie w Gdańsku bilet na statek do Ameryki. Podczas pogrzebu przyjaciela mdleje. Okazuje się, że zapadł na cholerę, której epidemia panowała wówczas na ziemiach polskich. Otacza go opieką miejscowy rabin Zohn. Dzięki niemu i doktorowi Goldszmitowi wraca do zdrowia, a przy okazji dowiaduje się wielu nowych rzeczy o życiu w Polsce i zróżnicowanym etnicznie społeczeństwie.
Kiedy zjawia się
w Gdańsku,
trafia akurat na zdarzenie bardzo przejmująco przedstawione przez autora: „Leo znalazł się na wysokim wzgórzu. Na lewo widać było dachy i wieże Gdańska, a między budynkami przebłyski słońca migały na wodzie. Przed nim, na wzgórzu, stał duży fort, gdzie na maszcie na szczycie głównej bramy powiewały czarno-białe flagi pruskie. Tłum ludzi szukał punktu widokowego na zboczu. Leo dołączył do nich. Znalazł miejsce, z którego miał wyraźny widok na fort. Zobaczył kolumnę żołnierzy, która wyszła zza budynków i zaczęła formować rzędy z trzech stron placu. Tłum na wzgórzu ożywił się, gdy na środku pojawił się oficer. - Uwaga! - krzyknął.
Po chwili ciszy zza baraku wymaszerowało sześciu żołnierzy. Nieśli broń. Na ich widok przez tłum przeszedł szmer.
- Co się dzieje? - zapytał Leo człowieka stojącego obok niego.
- To jest pluton egzekucyjny - powiedział mężczyzna.
- Dlaczego? - zapytał Leo. Jego pierś wypełniło uczucie lęku.
- Rozstrzelają młodego chłopca za dezercję. To polski chłopak, prawdziwy patriota. Nie chciał walczyć ze swoimi na tej cholernej wojnie pruskiej i teraz będzie za to rozstrzelany.
(...) Chwilę później młody mężczyzna w białej koszuli i czarnych spodniach został przyprowadzony przez żołnierzy trzymających go pod łokcie. Za nimi przyszedł ksiądz w purpurowej szacie. (...) Ksiądz pochylił się ku młodemu człowiekowi i zaczął czytać modlitwę z książki trzymanej w ręku. Kiedy skończył, podniósł rękę i uczynił znak krzyża, a następnie stanął obok. Wówczas podszedł oficer i owinął czarną opaską oczy skazańca. Potem wyciągnął coś z kieszeni i położył w lewym górnym rogu na koszulę. To było czerwone wycięcie serca. Cel.
Oficer ruszył z powrotem do plutonu egzekucyjnego, a następnie odwrócił się na pięcie, trzaskając obcasami. Chwycił szablę za rękojeść i spojrzał w niebo.
- Czeka na południe - szepnął człowiek obok Leo.
(...) Odezwał się głos. Jeden chwiejny głos. Zaśpiewał.
- Jeszcze Polska nie umarła...
Był to pierwszy wers „Mazurka Dąbrowskiego” - zabronionego polskiego hymnu. Kto to śpiewał?
Głos rozległ się jeszcze raz, teraz silniejszy, i wszyscy usłyszeli, kto to śpiewa. Był to skazaniec. - Jeszcze Polska nie umarła...
Jakby zapraszając do udziału tłumu w śpiewie żołnierz zaczął „Mazurka” ponownie, i tym razem setki głosów ludzi ze stoku dołączyły do niego: - Jeszcze Polska nie umarła, kiedy my żyjemy. Co nam obca moc wydarła, szablą odbijemy.
Kilku żołnierzy spojrzało nerwowo na tłum na wzgórzu. Oficer poruszył się, niepewny, co robić. Wtedy odezwał się dzwon oznajmiający południe. Oficer podniósł szablę. Śpiew był zbyt głośny, aby słychać było jego komendę, ale Leo mógł ją wyczytać z ruchu ust. Następnie sześciu żołnierzy podniosło broń, postąpiło krok do przodu i wycelowało. „Mazurek” dotarł do ostatniej nuty i śpiew zatrzymał się dokładnie wtedy, kiedy oficer rozkazał: - Ognia!”.
W porcie Leo dowiedział się, że
statki do Ameryki
od miesiąca już nie kursują ze względu na blokadę morską. Przypadkowo spotkany Casimir obiecał mu załatwić miejsce na statku do Nowego Jorku. Poszedł ze srebrnymi monetami chłopca i już nigdy nie wrócił. Zrozpaczony Leo pytał wszystkich w porcie i w końcu udało mu się ubłagać kapitana statku płynącego do Ameryki, który zgodził się go zabrać na pokład jako chłopca okrętowego.
Warto wiedzieć
Kim jest Hinton?
- Nigel Hinton urodził się w Londynie w 1941 r. Jak sam wspomina, imał się w życiu różnych zajęć, zanim docenił naukę. Po skończeniu anglistyki został nauczycielem i w tym zawodzie przepracował 16 lat. W tym czasie zabrał się za pisanie książek, przeznaczonych głównie dla młodzieży. Szło mu to tak dobrze, że było go stać na porzucenie pracy zarobkowej i życie wyłącznie z pisania.
- Najbardziej znana z książek Hintona pt. „Mój kumpel Buddy” została sfilmowana i od 25 lat znajduje się na brytyjskich listach powieściowych bestsellerów.
- Próbując odtworzyć losy własnego dziadka, od jednej ze swoich sióstr usłyszał nazwy: Wilhelmsdorf i Netze. „Zacząłem poszukiwania w Internecie - mówi Hinton - i pojawiły się polskie słowa Polichno i Noteć. Znalazłem je na starej mapie. A potem Kanał Bydgoski i Bydgoszcz. Tędy musiała prowadzić droga ucieczki dziadka. Patrzyłem i patrzyłem na mapy”.
- O książce „Walk The Wild Road” napisali: „Zrobiłem coś, czego nigdy wcześniej nie robiłem od pół wieku: usiadłem i czytałem tę powieść od początku do końca jednym tchem” (Malcolm Macdonald, angielski powieściopisarz); „Nigel Hinton jest wspaniałym gawędziarzem. Podróż Leo wzdłuż nieznanej drogi zauroczy Państwa, jak to się mnie zdarzyło. Jest to wspaniała opowieść” (Bernard Cornwell, angielski autor powieści historycznych).