W przekładce nie chodzi o to, żeby angielskiego obywatela przełożyć przez kolano. Chodzi o pieniądze. A dokładniej o sprowadzanie do Polski tanich samochodów z Wysp Brytyjskich. Są tylko dwa problemy: kierownica po złej stronie i niejasne polskie przepisy. Ale od czego Polak ma rozum?
<!** Image 2 alt="Image 76125" sub="Rys. Łukasz Ciaciuch ">Marcin z Koła przerobił w ciągu dwóch ostatnich lat ponad 30 samochodów, które miały kierownicę po prawej stronie. Jest inżynierem transportu po Politechnice Poznańskiej. Każdego miesiąca jego warsztat opuszczają dwa odmienione pojazdy.
- Teoretycznie wszystko można przerobić, ale nie wszystko się opłaca - instruuje mężczyzna. Najczęściej przerabia renault laguny, ople vectry B i fordy mondeo. Nie bierze na warsztat samochodów ponaddziesięcioletnich i prawie nowych. Unika też niektórych modeli, bo mają opinię nieprzerabialnych.
Interes się rozwija
- Powiedzmy, że ktoś nawet za darmo dostanie w Anglii lagunę rocznik 1994. Za transport zapłaci tysiąc złotych, za części do przekładki 2 tysiące, za robociznę 1,5 tysiąca. To mu się nie kalkuluje, bo za 5 tysięcy kupi w Polsce ten sam samochód z kierownicą po lewej stronie i nie musi nic kombinować. Z kolei samochody kilkuletnie są na wyspach stosunkowo drogie i ich cena dla nas nie jest już taka atrakcyjna, a poza tym, trudniej zdobyć używane części, bo jeszcze za mało tych aut się u nas rozbiło - wyjaśnia mężczyzna. Odwiedzają go klienci z całej Polski - ze Szczecina, Ostrołęki, z Koronowa, z Puław - bo wbrew pozorom, znaleźć warsztat, w którym znają się na przekładkach, wcale nie jest łatwo.
<!** reklama>- Najczęściej ludzie przerabiają „angliki” w garażach. To mechanicy amatorzy. Potem przyjeżdżają do nas klienci i narzekają - przyznaje Karolina z Chotomowa pod Warszawą, współwłaścicielka warsztatu, który do niedawna specjalizował się w wulkanizacji, blacharstwie i mechanice pojazdowej. Od roku połowa „pary” firmy idzie w „angliki”. Interes się rozwija. Obecnie firma poszukuje nowych mechaników, którzy mają się zajmować wyłącznie przekładkami.
<!** Image 3 align=right alt="Image 76127" sub="Pan Tomasz z Tucholi, miłośnik motoryzacji, w swoim garażu własnoręcznie przełożył trzy „angliki”. Ten ford mondeo jeszcze wymaga poprawek. Fot. Piotr Schutta">- Najwięcej jest volkswagenów passatów, opli vectra, hond i audi. Zaczęło się od tego, że znajomy sam sobie przełożył samochód w garażu. Po kalkulacji kosztów okazało się, że to się opłaca i jeszcze można na tym zarobić - mówi kobieta. Uważa, że przekładkowy biznes będzie się w Polsce rozwijał.
Mężczyzna z Tucholi mówi o sobie, że jest mechanikiem z zamiłowania. Auta składa w garażu. Przełożył dopiero trzy pojazdy, ale zapewnia, że przyjmie zlecenie na każdy samochód. Ogłoszenie z numerem telefonu umieścił w Internecie na stronie www.angliki.fora.pl.
- Właśnie sobie jadę takim autem - mówi przez telefon radosnym głosem. - W tydzień go przerobiłem. Szybciutko się uwinąłem. To ford mondeo rocznik 2001 z silnikiem 2,5 litra. Wyniósł mnie 15 tysięcy złotych razem z przeróbką. Taki samochód można u nas kupić za ponad 20 tysięcy złotych. No to chyba się opłacało?
Mieszkaniec Tucholi jest absolwentem technikum mechanicznego, specjalność: obróbka skrawaniem. Przyznaje, że sporo problemów miał z peugeotem 407, z którego trzeba było wyciąć i wspawać z powrotem ścianę grodziową.
- Był problem z przeglądem auta. Nie chcieli mi go zrobić, bo stwierdzili, że ściana grodziowa jest elementem nośnym i nie może być wymieniana. No to pojechałem gdzie indziej. Tam o nic nie pytali - opowiada tucholanin.
Jak mówią mechanicy, nie ma jednej marki samochodu, która lepiej niż pozostałe nadawałaby się do przekładki. Każdy model jest inny i każdy ma swoje niuanse.
- Są modele łatwiejsze do przeróbki i takie, których lepiej nie ruszać. Pierwszym autem, jakie zrobiłem, był ford fiesta, bardzo prosty do przerobienia. Potem zabrałem się za forda escorta. Skończyłem go, ale drugi raz bym się tego nie podjął. Nie można się sugerować marką. Opel vectra B jest na przykład dość prosty, ale już astra „dwójka” ma ścianę grodziową, którą trzeba ciąć. Z kolei w lagunie ta ściana jest wykręcana i nie ma żadnego problemu - porównuje Marcin z Koła.
- W niektórych modelach, zwłaszcza nowszych, grodzie są symetryczne, przystosowane do wersji angielskiej i kontynentalnej - mówią w warsztacie w Chotomowie i zapewniają, że z dobrze zrobionym „anglikiem” nic złego się nie dzieje.
Niska cena to nie wszystko
Większość opinii na temat przekładek, jakie można znaleźć w Internecie, to pozytywne oceny graniczące wręcz z euforią. Atrakcyjna cena „anglików” robi swoje. Perspektywa jazdy samochodem, na jaki normalnie nie byłoby nas stać, przytępia naszą uwagę.
- Znajomy kupił w komisie opla omegę po okazyjnej cenie, nie mając pojęcia, że to „anglik”. Samochód bardzo mu się spodobał, więc nie zwracał uwagi na szczegóły i przyjmował dziwne wyjaśnienia człowieka z komisu. Dopiero po jakimś czasie znajomy zorientował się, że prawego lusterka nie da się dobrze ustawić, bo jest za mały kąt i że reflektory, zamiast oświetlać prawy pas jezdni, biją mocno w lewo i oślepiają innych kierowców - opowiada Jacek z Torunia. Słyszał niedawno o człowieku, który kupił auto ze wszystkimi przyciskami do opuszczania szyb, znajdującymi się po prawej stronie.
- Detali, które trzeba zmienić, jest dużo. Zmienia się wycieraczki, lusterka boczne, osłony przeciwsłoneczne, reflektory i dużo innych części. W niektórych autach wystarczy zamiana stron, w innych konieczna jest całkowita wymiana. Części nie kupuje się osobno, tylko w zestawach. Wystarczy wpisać w wyszukiwarce hasło „przekładka”. Ogłoszeń jest mnóstwo - mówi inżynier z Koła.
Sztuka rejestracji
Techniczna przeróbka samochodu z Anglii nie jest łatwa, a jest to dopiero początek zabawy. Jak się przekonaliśmy, prawdziwe „schody” zaczynają się na stacjach diagnostycznych i w momencie rejestrowania „anglika” w wydziale komunikacji. Brak jednoznacznej interpretacji przepisów powoduje, że w każdym mieście panują inne zasady. Urzędnicy i diagności powołują się na rozmaite ustawy, rozporządzenia i wytyczne.
Referat komunikacji w Bydgoszczy:
- Nie ma problemu. Tylko musi mieć pan kierownicę po lewej stronie i zaliczony pierwszy przegląd techniczny. Koszt rejestracji 245 złotych plus 500 złotych opłaty recyklingowej.
Dzwonimy do stacji diagnostycznych.
Stacja I: - Musi mieć pan homologację od producenta, że pojazd jest przystosowany do zmian konstrukcyjnych układu kierowniczego. Przyniesie pan zaświadczenie, to zrobimy przegląd i auto może jeździć.
- Dużo „anglików” przeszło przez waszą stację? - pytamy.
- Żaden.
- Dlaczego?!
- Bo tego zaświadczenia nie da się uzyskać - kwituje, śmiejąc się diagnosta i radzi poszukać innej stacji.
Stacja II (Bydgoszcz):
- Musi być orzeczenie rzeczoznawcy z PZMOT-u.
- A homologacja producenta?
- Też. Ale przede wszystkim rzeczoznawca. Musi zrobić zdjęcia w trakcie przeróbki.
- Ktoś u was przeszedł taki przegląd? - jesteśmy ciekawi.
- Yyy... To znaczy, ja panu powiem, że... nie.
Stacja III (w Krakowie):
- Można wymagać homologacji, ale nie trzeba. To samo z rzeczoznawcą. My patrzymy tylko na ścianę grodziową. Jak była ruszona, to może pan zapomnieć. Auto nie przejdzie. Najmniej problemów jest z „francuzami” i oplami.
Zadzwoniliśmy do jednego z producentów (marki dość często przerabianej):
- Jeśli chodzi o przełożenie kierownicy, to takich modyfikacji nie potwierdzimy - usłyszeliśmy.
W końcu, zdezorientowani, zwróciliśmy się do firmy ogłaszającej w Internecie usługi w zakresie sprowadzania aut z Anglii.
- To jest bezprawie i bezkrólewie. Niech pan nie wierzy, że rzeczoznawca będzie robił zdjęcia. Pan zrobi zdjęcia i da mu na koniec. Głównie chodzi o to, żeby mu pan zapłacił 200 złotych za opinię.
Marcin z Koła: - Przyszedł rzeczoznawca, zrobił zdjęcie kierownicy i numeru nadwozia, skasował dwie stówy i pojechał. Najlepsze jest to, że u nas w Kole wszystko zależy od tego, która pani siedzi akurat przy okienku. Jedna rejestruje bez problemów, inna odsyła.