Nie dajmy się zwieść informacjom, że przestępczość kryminalna spada. Złodzieje i bandyci zmienili jedynie metody. Przerzucili się na przestępstwa gospodarcze. Dostrzegli, że za wielki przekręt kara bywa niższa niż za kradzież w markecie
<!** Image 2 align=right alt="Image 16339" >Przestępcy zakładają teraz własne firmy, kreują się na ich prezesów, fałszują dokumenty, PIT-y, CIT-y i pieczątki. Wyłudzają towary, kredyty i ubezpieczenia. Znikają, by założyć kolejną spółkę. W innym mieście lub na inne nazwisko. Osoby ułomnej lub bezrobotnej. To nią zainteresuje się prokurator, gdy oni zgarną forsę.
Te sekcje trzeba wzmocnić
Oszuści psują opinię uczciwym przedsiębiorcom. Okradają nas wszystkich. Padają małe firmy, z których wyłudzono towar. Ludzie tracą pracę, rodziny - utrzymanie. Rosną koszty kredytów, bo tak banki nadrabiają straty wynikłe z wyłudzeń. Firmy ubezpieczeniowe podnoszą składki. Powód ten sam. Odszkodowań za skradziony towar lub fikcyjną szkodę wypłacają coraz więcej. Lawinowo rośnie liczba przestępstw internetowych. Oszust potrafi przejąć konto uczciwego sprzedawcy na aukcyjnym portalu. Jak nad tym zapanować?
- Wzmocnić policyjne sekcje do spraw przestępczości gospodarczej - przekonują ci, którzy z narastającą w szybkim tempie patologią próbują walczyć. Polityczni decydenci już raz te służby zniszczyli. Decyzją z 1989 roku rozwiązano w komendach wydziały do walki z przestępczością gospodarczą. Przerwano proces osaczania oszustów. Zmarnowano doświadczenie i policyjną wiedzę o tworzących się układach i patologiach. W czasach dzikiej prywatyzacji przymknięto oko na korupcję.
Kilka lat później rozbite służby PG klecono od podstaw. Nie nadano ich odbudowie właściwej rangi. Sekcjom PG w miejskich komendach nadal brakuje sprzętu i ludzi. Bywa, że para policjantów tropi wszystkie przestępstwa ubezpieczeniowe w wojewódzkim mieście. Dwóch fachowców depcze po piętach tysiącom „piratów” i komputerowych oszustów. Jeżeli nie zwiększymy liczby funkcjonariuszy w sekcji PG, trudno będzie podołać lawinie gospodarczych przestępstw. Zwłaszcza gdy policyjnym specom brakuje służbowych aut. Latami czekają na cyfrowy aparat fotograficzny, profesjonalny komputer i samodzielne łącze internetowe.
Przyjrzeliśmy się pracy sekcji PG jednej z komend miejskich. To skarbnica wiedzy o tym, kto i w jaki sposób rozkrada Polskę.
„Księgowa Księgowych”
Nazwali ją pieszczotliwie: Grażynka A. - „Księgowa księgowych”.
- Wystarczyło ustalić - wspominają policjanci - w jakiej firmie pracuje i było wiadomo, że to kolejny „wałek”.
Zatrzymali ją w ubiegłym roku, zrobili przeszukanie. Po raz pierwszy miała na rękach kajdanki i dwa dni na przemyślenia w policyjnej izbie zatrzymań. Coś zrozumiała. Wyniosła się z miasta.
Wcześniej czuła się pewnie. Miała wpadki, ale drobne. Sfałszowany podpis, poświadczenie nieprawdy. I wyroki w zawieszeniu ze względu na małą szkodliwość czynu. Poddawała się im dobrowolnie.
Działała w duecie z Andrzejem S. Jego specjalność: ratowanie podupadłych podmiotów. Tak się reklamował. Spisywał z kulejącą firmą umowę na przeprowadzenie planu naprawczego. Majstrował w jej PIT-ach i CIT-ach, wpisując wielkie obroty. Tworzył fikcję pod wyłudzenie kredytu lub leasingu. „Księgowa księgowych” dbała, by liczby robiły na bankach wrażenie. Ostatnio wyłudzali szkło z hurtowni i hut w całej Polsce.
- Andrzejek (dziś ukrywa się w Anglii) wyszukiwał „łosia” - wspominają policjanci z PG. - Robił z niego prezesa spółki. Obiecywał zyski, zachwalając fachowość księgowej. Taka firma-słup zamawiała towary na odroczony termin płatności. Najpierw małe partie, za które płaciła. Potem coraz większe, już bez zapłaty. W ciągu pół roku wyłudzono towar z 25 firm. W biurku Andrzeja S. znaleziono dziesiątki monitów. Księgowa czeka na wyrok.
Z Torunia do Bydgoszczy
„Piasek”, „Grodek” i „Słodek” - bezrobotni z Torunia - wybrali się do Bydgoszczy na gościnne występy. Za kilka flaszek odkupili spółkę. Zrobili na papierze duże obroty, zamierzali „walnąć” bank.I „walnęli”. Na milion złotych. Dzięki łaskawości prokuratora, który miesiąc wcześniej nie zgodził się na ich aresztowanie.
Za to dla policjantów z PG, którzy ich wtedy zatrzymali, było jasne, że chłopaki szykują przewał. Torunianie najęli rzeczoznawcę. Wysłali go na Śląsk. Miał wycenić linię technologiczną do produkcji okien, stojącą w opuszczonej hali. Bank w Bydgoszczy dostał jego opinię. Z innych spreparowanych dokumentów wynikało, że torunianie kupują tę linię dla swojej bydgoskiej spółki od firmy z Rybnika.
To na jej konto bank przelał milion złotych. Tyle, że nikt nigdy nie oferował linii do sprzedaży.Trzymali na niej ręce syndyk i komornik. Bankowy przelew przejęli z rybnickiej firmy-słupa torunianie. Skłócili się dzieląc łup, więc śledczym łatwiej było o dowody.
- Jeden z podejrzanych - wspominają - tak się zapętlił, że potem sam się śmiał z własnych wyjaśnień.
Policjanci przyznają, że nie zawsze trafiają w tych, którzy organizują przekręt. - Widzimy to, kiedy na ławie oskarżonych zasiada jakiś biedak - mówią. - Nie ma taki co do garnka włożyć, a dostaje drogiego adwokata. Nie z urzędu. Ktoś go opłaca.
Tak odpłaca się „dawca”
Rosną w siłę oszuści, żyjący z wyłudzania ubezpieczeń za sfingowane kolizje drogowe. Nie bez winy są same firmy ubezpieczeniowe. Utrudniają policjantom dostęp do informacji . Zasłaniając się ustawą o tajemnicy ubezpieczeniowej i ochronie danych, działają na własną szkodę. Taka polityka szkodzi uczciwym klientom. Płacą podwyższone OC i AC, bo tak wyrównuje się straty.
Policjanci z PG wytypowali oszusta rekordzistę. Miał w ciągu niespełna roku 13 kolizji. Przód jego drogiego auta (wziął je na kredyt, przedkładając fałszywe oświadczenie) co trzy tygodnie taranowały jakieś wraki. Początkowo kierowali nimi jego krewni, potem „dawcy”. Tak policjanci zwą sprawców, którym oszust płaci za kolizję.
- Pojawiają się, gdy ten już trochę kasy z ubezpieczalni wyłudzi- funkcjonariusze tłumaczą mechanizm przestępstwa. - Daje „dawcy” 500 złotych na zakup starego auta, pomaga je ubezpieczyć. A „dawca” odpłaca mu się czołowym zderzeniem i oświadczeniem o swojej winie. Przód ekskluzywnego auta na celowniku wraka ma głęboki sens. To tam są drogie reflektory i silnik, kosztowne jest każde przesunięcie. Ubezpieczyciel drogo za taką szkodę płaci. Do ręki.
Bat na szemrańców
Banki wykładają się na współpracy z autokomisami. Ich właścicielom nie zależy na sprawdzaniu wiarygodności klienta, któremu bank kredytuje zakup auta. Policjanci znają mechanizm szybkiego sprawdzania zarobków kredytobiorcy.
- W fikcyjnych dokumentach oszusta jest pieczątka z numerem telefonu. Odbiera go potem jego kumpel. Siedzi z komórką w aucie i przed sprawdzającym dane bankowym pracownikiem udaje księgowego lub szefa. Potem ubezpieczone auto odjeżdża w siną dal, a właściciel zgłasza jego kradzież. Tuż po sygnale, że przejechało ono wschodnią granicę. Oszust zarobił, bank czeka na odszkodowanie, firma ubezpieczeniowa znów traci.
Podobnie rzecz się ma z autami w leasingu. Na czele firmy-słupa, która bierze w leasing najnowszy model mercedesa stoi zwykle „łoś”, czyli figurant. Bezrobotny golec,u którego komornik nic nie znajdzie.
Jak takim przestępstwom zaradzić? Policjanci z PG znają bat na takich szemrańców. To zakaz prowadzenia działalności gospodarczej, który można zasądzić tym, którzy łamią prawo. Dlaczego taki wyrok należy do rzadkości? Dlaczego nie wnioskuje o to prokurator?