Po maturze zdanej w żnińskim
LO im. Braci Śniadeckich dostał się na prawo, ale po roku stwierdził, że to nie dla niego. Ostatecznie wybrał pedagogikę specjalną
i tej decyzji nie żałuje.
<!** Image 2 align=none alt="Image 169007" sub="Grzegorz Koziełek bardzo lubi swoją pracę i nie zamieniłyby swej szkoły na placówkę dla uczniów wybitnych / Fot. Maria Warda">Nie chciał być Pan prawnikiem?
Studiowałem na Uniwersytecie Mikołaja Kopernika. Kiedy rozpoczynałem, w naszym ustawodawstwie była jeszcze kara śmierci. Nasz wydział łączył się z sądem i więzieniem. Widziałem, w jakich warunkach przebywają skazani. Doszedłem do wniosku, że nie chciałbym wydawać wyroków, czy pracować jako prokurator.
Zdecydował się Pan na pedagogikę specjalną. To też nie łatwy chleb...
Dostałem się na Uniwersytet Gdański. Czas studiów wspominam z rozrzewnieniem. Miałem wykłady z profesorami bardzo zasłużonymi dla pedagogiki specjalnej, między innymi profesor Haliną Borzyszkowską. To był koniec lat osiemdziesiątych. Od tamtego okresu bardzo rozwinęła się technika pracy z uczniem niepełnosprawnym. Stosowane są środki audiowizualne, z dzieckiem pracuje sztab wysoko wykształconych pedagogów.
W latach 50. i 60. nie było szkół specjalnych. Ucznia, który miał problemy z nauką lekceważono, uważano za lenia. Nikt nie pomyślał, że może jest chory lub po prostu zaniedbany...
Kiedy młody człowiek był bardzo upośledzony, nie chodził do szkoły. Nikt się nim nie przejmował. Do szkoły specjalnej, kiedy już powstały, trafiali na ogół uczniowie zaniedbani, obecnie większość przypadków to uczniowie z głębokim upośledzeniem. Dziś obowiązek szkolny obejmuje nawet dzieci z ciężkim porażeniem mózgowym. Jeżdżą do ich domów specjaliści z naszej szkoły. Nauczyciele prowadzą z nimi zajęcia rewalidacyjno-wychowawcze, czyli polegające na przywracaniu sprawności.<!** reklama>
Nie jest to łatwe zadanie, czy warto takie dzieci uczyć?
Oczywiście, że tak. Uważam, że każda pomoc rodzicom jest ważna. Naszym sukcesem jest czasem to, że dziecko się uśmiechnie do swej nauczycielki, czy nauczyciela. Na taki odruch czasami trzeba bardzo długo pracować. Dobierać metody, obserwować.
W szkole, którą Pan kieruje, pracuje wielu wspaniałych nauczycieli, a jednak rodzice wolą posłać swe dzieci do normalnych szkół, gdzie są klasy integracyjne...
Uważam to za błąd, bo nasza placówka jest nastawiona na pomoc dzieciom upośledzonym w stopniu lekkim, umiarkowanym i głębokim. Z uczniem, który nie daje sobie rady, pracuje się indywidualnie. Nie jesteśmy nastawieni na wyniki, ale na rozwój dziecka. To jest dla nas najważniejsze. Ten rozwój jest bardzo widoczny. Organizujemy konkursy, spotkania z uczniami z innych szkół, jeździmy na wycieczki. Nasi gimnazjaliści potrafią obsługiwać sprawnie komputery
Nie ściska się Panu serce, kiedy patrzy na tyle dzieci pokrzywdzonych przez los?
Nie można mówić, że są pokrzywdzone. Na świecie są po prostu różni ludzie, jedni bardzo inteligentni, inni mniej. Nie wiadomo, skąd biorą się niektóre przypadłości, dlatego ja po prostu pracując w szkole specjalnej, zastanawiam się jak pomóc moim podopiecznym. Mogę im pomóc, zapewniając najlepszą kadrę. Pracuje u nas 36 pedagogów, 5 jest przygotowanych do pracy z uczniami autystycznymi. Dzwonią do nas rodzice, a nawet babcie z innych regionów Polski z nadzieją, że pomożemy ich dzieciom, bo słyszeli o naszych metodach pracy. Niestety, musimy odmawiać, bo jako szkoła nie prowadzimy działalności gospodarczej.
Pan jako dziecko też przeszedł swoją drogę przez mękę...
Chorowałem dużo i poważnie. Byłem częstym gościem w klinice w Poznaniu. Na szczęście, wszystko skończyło się dobrze. Jestem szczęściarzem. Mam wspaniałą żonę i dwóch synów. Nie marzę o rzeczach niemożliwych. Chciałbym po prostu, aby wszyscy moi bliscy byli zdrowi.