- Przypuszczam, że prezes Deresiński może mieć coś wspólnego z włamaniem do klubu - padło z ust Jerzego Kanclerza. Polonia nie wyklucza zawiadomienia prokuratury.
<!** reklama>W ubiegły poniedziałek Jerzy Kanclerz stracił trzy stanowiska, które piastował w klubie przy Sportowej: członka zarządu, dyrektora sportowego i menedżera zespołu. Taką decyzję podjęła rada nadzorcza na wniosek prezesa Jarosława Deresińskiego.
Ten ostatni wydał wówczas oświadczenie, w którym napisał m.in.: „Wieloletnie doświadczenie w sporcie, miłość kibiców, niesamowita wiedza sportowa to coś, z czym się całkowicie zgadzam. Niestety to zbyt mało, by móc kierować zespołem ludzi i zarządzać spółką.
Spółka Akcyjna ŻKS Polonia Bydgoszcz to cały zespół pracowników, współpracowników, wolontariuszy i osób funkcyjnych. To drużyna. Nie tylko ta, którą oglądamy na torze. To cały sztab ludzi, dzięki którym funkcjonuje klub, a zawodnicy mogą dostarczać emocji w sportowej walce. To też sponsorzy, partnerzy i miłośnicy Polonii, bez których ten klub nie może funkcjonować. Osoba będąca członkiem zarządu musi to zrozumieć, zaakceptować i robić wszystko, co w swojej mocy, aby każdy z trybików funkcjonował poprawnie. Niestety Pan Jerzy tych standardów nie spełniał”.
Ostry początek
Jerzy Kanclerz spotkał się z dziennikarzami bydgoskich mediów. Padło kilka ostrych zdań.<!** Image 3 align=none alt="Image 210714" sub="Jerzy Kanclerz podczas poniedziałkowej konferencji [Fot. Michał Szmyd]">
- W niedzielę, 21 kwietnia, gdy przebywaliśmy wraz z zespołem w Zielonej Górze, ktoś włamał się do klubu. Przypuszczam, że złodzieje szukali pieniędzy zarobionych podczas rozegranego dzień wcześniej turnieju Grand Prix. Ostatecznie nic nie zginęło. W trakcie naszego pobytu w Zielonej Górze, jak i po powrocie w nocy do klubu, prezes zachowywał się dość dziwnie. Dla przykładu: odbierał telefon i wychodził rozmawiać na osobności, choć wcześniej nigdy tego nie robił. Ktoś nie włączył ponadto alarmu w klubie. Przypuszczam, że Jarosław Deresiński może mieć coś wspólnego z tym włamaniem - zaczął dość ostro były już menedżer bydgoskich żużlowców.
Znów będzie dług?
Kanclerz zarzucał też Deresińskiemu, że wygrał konkurs na prezesa, mimo że nie spełnił kilku podstawowych wymogów: nie zna biegle języka angielskiego i nie ma wykształcenia wyższego.
- Sprawdziłem też jego wcześniejsze miejsca pracy. Niech prezes opowie wszystkim, w jakich okolicznościach rozstał się z firmą Red Bull... - kontynuował.
Jego zdaniem, Jarosław Deresiński przeszacował wpływy z Grand Prix i ze sprzedaży biletów, przez co może być problem z dopięciem budżetu.
- Grozi nam powtórka z 2012 roku, gdy Polonia skończyła sezon z 2 milionami długu - stwierdził.
Ich dwoje
Oberwało się też Magdalenie Mendel (rzecznik prasowy) i Piotrowi Januszkiewiczowi (menedżer marketingu).
- Owinęli sobie prezesa wokół palca i to oni pociągają za sznurki. Uważam, że nie powinno być ich w klubie, że oboje szkodzą Polonii - stwierdził. - Gdy się ich o coś poprosi, wynajdują zawsze 134 problemy. Piotr Januszkiewicz pracuje w klubie za pieniądze podatników, bo sponsorów przyciągnął mało i na swoją pensję na pewno nie zarobił. Z kolei Magdalena Mendel nie wykonuje poleceń. W trakcie przygotowań do Grand Prix, jak i samego turnieju, nie pomagała np. Leszkowi Tillingerowi w tłumaczeniu na język angielski [Tillinger był w komitecie organizacyjnym imprezy - przyp. red.].
- O tym, że prezes jest pod dużym wpływem Mendel i Januszkiewicza świadczy też opinia pani Natalii, która była kandydatką na moją asystentkę. Stwierdziła ona, że Deresiński, Mendel i Januszkiewicz nie dopuszczają nikogo z zewnątrz. A wiecie państwo, dlaczego pani Natalia nie została ostatecznie zatrudniona w Polonii? Bo była lepsza od Magdy Mendel, m.in. pod względem prezencji - mówił dziennikarzom Jerzy Kanclerz, który zarzucił też prezesowi zatrudnianie w klubie znajomych oraz pobieranie większego uposażenia od swojego poprzednika, Mariana Deringa.
Prezes czeka na taśmy
Po konferencji zadzwoniliśmy do szefa bydgoskich żużlowców, aby ustosunkował się do słów byłego menedżera.
- Nie chcę komentować prywatnej konferencji prasowej pana Jerzego Kanclerza. Słyszałem jednak, że padły pod moim adresem poważne zarzuty. Poproszę telewizje, które nagrywały konferencję o udostępnienie taśm. Po ich przejrzeniu podejmę decyzję o ewentualnym złożeniu wniosku do prokuratury o wszczęcie postępowania w sprawie tych oskarżeń - powiedział „Expressowi” Jarosław Deresiński.