Pomysł na film „PolandJa” był nawet, nawet. Centrum polskiego wszechświata staje się bar z kebabami, a my oglądamy perypetie - w ciągu doby - gromadki ludzi. Perypetie różne - z pracą, uczuciami, polityką, kiepskimi priorytetami... Ludzie z owej gromadki w pewnych momentach się oczywiście spotykają , a całość daje nam obrazek krainy z lekka ponurej. I co tu dużo gadać, wobec problemów współczesności bezradnej albo ogłupiałej. To w skali makro, a w skali mikro dostajemy zestaw codziennych kłopotów, raz komicznych, raz przejmujących, z którymi każdy z nas rodaków mierzy się na co dzień.
Cóż, na pierwszy rzut oka całkiem zgrabnie to wygląda, prawda? Problem w tym, że w praniu wyszło to słabo i płasko. No i dramatycznie nieśmiesznie. Podczas seansu, na którym wysiadywałem, ani razu nikt się nie roześmiał, co, jak na film zapowiadany jako komedia, jest rzeczywiście wynikiem niezwykłym.
Może dlatego, że te problemy i towarzyszące im przemyś-lenia są aż tak banalne? Bo odkrywamy chociażby, że jak wyrwiemy się z korporacyjnego kołowrotu, to wreszcie możemy przejrzeć na oczy, zacząć żyć po swojemu i, dajmy na to, ruszyć w podróż życia, nie zastanawiając się specjalnie, co będzie, jak wrócimy. Albo dochodzimy do tego, że napędzani pracą i adrenaliną tracimy coś, co jest od tego wszystkiego zdecydowanie ważniejsze, choćby rodzinę. Albo dociera do nas, że imigranów nie lubimy nie wiedzieć czemu, a jak któregoś poznamy bliżej - jak w filmie - człowieka tureckiego - to okazuje się on zdecydowanie nie taki straszny, jak go sobie malowaliśmy. Cóż, uboga ta Polska w myślenie i refleksję aż przykro... Do tego film serce ma wyraźnie po lewej stronie i bohaterowie z prawej są tu zawsze brzydsi i wredniejsi. A w takim filmie przydałby się dystans do wszystkiego.
Tak więc poznajemy gromadkę ludzi pewnego ponurego poranka. Młody chłopak stara się pozbyć węża, którego dzień wcześniej dał mu nieznajomy, superbiznesmen ma wypadek, który poprzestawia mu myśli w głowie, narodowcy knują w knajpie z kebabami, bo choć imigrantów nie lubią, to kebaby jak najbardziej, w pewnej korpo pani od HR i pan szef prowadzą rozmowy z pracownikami, a pan profesor zamawia sobie ladacznicę, która okazuje się jego studentką... Dzieje się sporo, chyba aż za sporo, zważywszy na pros-totę niektórych wątków.
Najlepsze, co mamy w filmie „PolandJa” to zdecydowanie aktorzy - szczególnie ci z półki „świetni, choć nie zawsze należycie doceniani”. I aktorzy - Janusz Chabior, Szymon Bobrowski czy Grzegorz Małecki - robią z tego filmu coś, o czym w ogóle warto rozmawiać.