<!** Image 1 align=left alt="Image 17300" >
W powodzi afer, która wylewa się ze środowiska lekarzy ludzi, chciałoby się wierzyć, że przynajmniej lekarze zwierząt są sympatyczni i nie tylko
z wyrachowania oddani pacjentom. Jako pan psów od kilkunastu lat wiem oczywiście, że także wśród weterynarzy są ludzie i ludziska, ale obejrzawszy wiele ich maleńkich, spartańsko wyposażonych gabinetów, naprawdę wierzyłem, że aby ten zawód bez zawodu wykonywać, trzeba zwierzaki lubić. Dlatego informacja o swoistej fabryce śmierci w Gościeradzu wstrząsnęła mną niesamowicie. Podejrzewam, że osoba, która w ukryciu zajmowała się gotowaniem i preparowaniem zwierzęcych ciał, nie jest, delikatnie mówiąc, w pełni zdrowa psychicznie - nawet jeśli wcześniej nie pomagała czworonogom zejść z tego świata. Nie będę więc snuł przypuszczeń, czy jakiś racjonalny cel przyświecał jej działaniom. Zastanawiam się natomiast nad tym, dlaczego ten proceder mógł tak długo trwać - o czym świadczy góra szczątków, które znaleziono w zamienionej na prosektorium oborze. Policję o niepokojących praktykach w Gościeradzu powiadomiła szefowa bydgoskich Animalsów. Dlaczego ona, a nie weterynarze, którzy znali Katarzynę S. i pracowali z nią? Nie chce mi się wierzyć, by osoba już na studiach określana przydomkiem „Hiena” mogła oddawać się swym eksperymentom w zupełnej tajemnicy, że nikt z jej kolegów po fachu nie wiedział, iż zwozi do swojego gospodarstwa padlinę i coś dziwnego z nią wyczynia. Czyżbyśmy więc znów mieli do czynienie z przejawem chorej solidarności zawodowej? Jeśli tak, to teraz całe środowisko odpokutuje za Katarzynę S., doświadczając podejrzliwych spojrzeń właścicieli zwierząt, kiedy tylko wezmą w dłoń strzykawkę, by zrobić pacjentowi zastrzyk.
Pokuta za "žHienę"

W powodzi afer, która wylewa się ze środowiska lekarzy ludzi, chciałoby się wierzyć, że przynajmniej lekarze zwierząt są sympatyczni i nie tylko z wyrachowania oddani pacjentom.