Na kolejowych dworcach ludzie mijają się jak statki. Każdy spieszy do własnego portu, każdy ciągnie za sobą swoją historię, bardziej lub mniej ciekawy kawałek życia. Wystarczy zapytać...
<!** Image 2 align=right alt="Image 68459" sub="W każdy dworzec kolejowy wpisane są emocje. Nie mogą powstrzymać łez ci, którzy żegnają najbliższych, trudno też nie zwrócić uwagi na radość ludzi spotykających się po dłuższym czasie / Fot. Łukasz Trzeszczkowski">Bezdomni kręcą się między trzecim a czwartym peronem, bo tu najcieplej. Kobieta w za dużym płaszczu, facet podobny do Kirka Douglasa.
Pani Jadwiga, w fioletowym płaszczu z broszką, wygląda na ich tle jak zjawisko. Ma nowe buty zimowe, włóczkowe rękawiczki i ciepły szalik.
- Specjalnie go na podróż wyciągnęłam - wyjaśnia. Przycupnęła tutaj, bo w poczekalni zaduch, a na peronie ziąb. Wyszła z domu za wcześnie, bo musiała jeszcze wstąpić do banku („trochę grosza człowiek w podróży mieć musi”).
- Co tam kobito?! Nie ma pociągu? - wykrzykuje jeden z bezdomnych.
- Panie!!! Idź pan swoją drogą! - w głosie kobiety nie ma strachu. Pijaczek odchodzi.
Do syncia jadę!
Jadwiga ma 65 lat. Ponad 30 przepracowała w gastronomii („takie tam, głównie w kuchni”) i w handlu („sklepik w Śródmieściu miałam”).
- W gościnę do syncia jadę. Do Warszawy - wyjawia. Jej starszy syn ma 44 lata, jest kawalerem.
- To dla mnie odskocznia. Odetchnąć muszę od domu. Syn był zaskoczony, ale się ucieszył - mówi kobieta, poprawiając kapelusz z moherowej wełny („Radio Maryja? Broń Boże!”). Na jej powrót z Warszawy czekać będą wnuki, młodszy syn z synową, no i mąż („od 17 lat z rurką w tchawicy”).
Sens jej życia to pomaganie młodszemu synowi. Próbowała go nawet do handlu wciągnąć, pożyczkę wzięła, ale drygu nie miał. Wspiera więc finansowo.
- Do teściów się niedawno dobudowali, to człowiek każdy grosz tam pakował. Byłam teraz u wnuka: siedem stów na komputer. Wiem, jak ciężko mają młodzi - wzdycha pani Jadwiga. Urodziła się w czasie wojny, straciła rodziców, wychowywali ją obcy ludzie.
<!** reklama>- Najgorzej na przednówku było. Człowiek na okrągło jadł pyry w mundurkach i kapustę gotowaną - mówi.
Pociąg do Warszawy podstawiają na peron trzeci. Pani Jadwiga bierze torbę („rzeczy osobiste na parę dni”) i wsiada do pierwszego wagonu.
- W wagonie za lokomotywą bezpieczniej - uśmiecha się i znika w przedziale drugiej klasy.
Martyna ma 17 lat i smutną twarz. Codziennie dojeżdża pociągiem do szkoły. Żeby zdążyć, wstaje o godzinie 4.45. Powrót: 17.30. Ze stacji musi jeszcze jechać pół godziny rowerem. Rower zostawia w kotłowni na dworcu („mama jest dyżurną ruchu”).
- Można się przyzwyczaić - mówi o swoim życiu w pociągu („ojciec jest maszynistą składów towarowych”), a jej twarz nagle rozjaśnia uśmiech. Znika smutek i nieprzystępność.
Dziś wraca do domu wcześniej niż zwykle, pociągiem o 14.24. Obserwuje ludzi wsiadających do pospiesznego Wrocław-Gdynia. Chodzi po dworcu i nie może znaleźć sobie miejsca. Ma czarne włosy kontrastujące z bladą cerą. Ubrana jest skromnie, na uszach słuchawki.
- Hip-hopu słucham - tłumaczy.
Marzy mi się Hiszpania
Martyna ma trójkę rodzeństwa. Jest w drugiej klasie liceum. Wybrała profil humanistyczny, choć nie znosi historii, a język polski tylko toleruje. Jej pasja to matematyka. Marzy o wyjeździe tam, „gdzie jest ciągle ciepło”. Do Hiszpanii.
- Chyba chciałabym pracować w policji drogowej - mówi po chwili namysłu. Widziała kiedyś z okna wagonu policyjne oględziny. Na torach zginął człowiek.
Słychać gwizdek i nawoływania konduktora. Pospieszny do Gdyni odjeżdża. Martyna zostaje. Ma przed sobą 2 godziny oczekiwania. Na jej twarz powraca mina z cyklu: „lepiej nie podchodź”. Wytrenowała ją przez 2 lata dojazdów.
Pani Zofia (szczupła, wysportowana sylwetka, beżowa kurteczka, torebka z wężowej skóry, szalik obszyty futerkiem) jest w ojczyźnie dopiero trzeci dzień i jeszcze się nie przyzwyczaiła. Jedzie do Sopotu podtrzymać na duchu przyjaciółkę.
- Siedzicie tu sobie w cieple, a ludzie błądzą po peronach! Nie można chociaż kartki powiesić, że peron czwarty nieczynny i że pociąg z trzeciego odjeżdża? - woła wpadając do pokoiku zawiadowcy. Zaskoczona dyżurna ruchu nie może słowa wykrztusić.
Zofia mieszka w Monachium. Uciekli z mężem z Polski w grudniu 1978 roku pod pretekstem wyjazdu na sylwestra. Nowe obywatelstwo otrzymali bez trudu - na pochodzenie. Po dwóch latach ściągnęli dzieci.
- Jechaliśmy na trzy lata, zostaliśmy na trzydzieści. Choroba męża zatrzymała nas na emigracji. Zmarł w Niemczech, pochowany jest w Polsce. Przyjeżdżam do kraju raz w roku albo rzadziej. Nasze dzieci już do ojczyzny nie wrócą, po polsku mówią z silnym akcentem bawarskim - opowiada. Jest elegancką kobietą: zadbane zęby, modna fryzura, złote kolczyki. Mówi, że aklimatyzacja do polskiego bałaganu zawsze ją dużo kosztuje, ale trwa tylko kilka dni i potem jest dobrze. - Wolę ten nasz rozgardiasz niż niemiecki porządek. Tam ludzie mają klapki na oczach - dodaje, choć przyznaje, że do Polski na stałe już nie wróci.
W Sopocie spędzi kilka tygodni, tyle, ile będzie trzeba, by wesprzeć przyjaciółkę z lat szkolnych, która niedawno straciła dorosłą córkę i zięcia. Oboje zmarli na raka, tak jak mąż Zofii.
- Była rodzina, nie ma rodziny. Przyjaciółka została z dwunastoletnią wnuczką. Muszę być teraz z nimi. Przyjaźń jest w życiu najważniejsza - dodaje kobieta.
Pan Henryk, 84 lata, wysoki, zgarbiony, zaćma na prawym oku, męczy się na schodach z wielką walizą. Jest zdezorientowany. Wraca do domu w Sopocie z inowrocławskiego sanatorium („zabiegi świetne, warunki obskurne”). Pojedzie tym samym pociągiem co Zofia. Ponad 40 lat przepracował w gdańskich biurach projektowych. Henryk spieszy się do żony. Będą świętować wkrótce 60. rocznicę małżeństwa.
- Pochodzę z ziemi nowogródzkiej. Ziemie wieszcza - podkreśla. Mówi, że po wojnie był obywatelem drugiej kategorii. - Walczyłem w AK, w oddziale u Ponurego. Komuniści mnie nie posadzili, bo długo udawało mi się ukrywać swoją przeszłość.
Jak ta kolej wygląda?
Zofia i Henryk idą na peron. Spóźniony pociąg zaraz się wtoczy. Mężczyzna prosi kobietę, by jechała razem z nim w przedziale pierwszej klasy.
- Nie mogę - broni się Zofia.
- Pojedzie pani jako moja opiekunka za darmo. Jako inwalida wojenny mam taki przywilej. Tylko musi pani zdać egzamin pielęgniarski - żartuje architekt.
- Oj, zdałam i to kilka razy, w czasie choroby męża - macha ręką kobieta.
Gdy pociąg do Gdyni opuszcza dworzec, na peron wbiega spóźniony pan Andrzej (operacja kręgosłupa, zwyrodnienie stawów biodrowych, cukrzyca).
- To jest Polska? Niech to szlag trafi - złorzeczy. Mieszka koło Laskowic. Wraca ze szpitala. Całe życie przepracował na kolei jako sprzątacz.
- I jak ta kolej wygląda? Syf i malaria - narzeka. W domu czeka na niego żona. Dzieci nie mają. Co teraz?
- Czekać trzeba - wzdycha i znika w podziemnym przejściu.