Są rzeczy w tym kraju i mieście, które nie przestają mnie zdumiewać. Bo są błahe, ale mimo swojej niewielkiej wagi wywołują wyjątkowa aktywność urzędników. Chodzi o podnajmowanie mieszkań. Mówiąc krótko - mam mieszkanie w zasobach Administracji Domów Miejskich, spółdzielni mieszkaniowej czy towarzystwie budownictwa społecznego. Nie mieszkam w nim, więc, żeby nie dopłacać do biznesu - zaczynam je podnajmować. O ile spółdzielni mieszkaniowych - o dziwo, bo czasami ich struktury jeszcze po uszy tkwią w rzeczywistości rodem z Alternatywy 4 - praktycznie w ogóle to nie interesuje, o tyle ADM i BTBS na takie praktyki starają się nie pozwalać.
<!** reklama>
I ustalmy jedną rzecz - chodzi o całkowicie legalne podnajmowanie, z pisemną umową poświadczoną notarialnie, od której przyzwoity i szczery podatnik odprowadza do skarbu państwa należny haracz.
Dwie te wyżej wymienione instytucje nie dają sobie podnajemcom w kaszę dmuchać. Tylko nie bardzo wiem, dlaczego. Przypadki chodzą po ludziach, ktoś wyjedzie do roboty na Wyspy, komu innemu umrze ktoś z rodziny i musi na dwa miesiące opuścić nasze urokliwe miasto... Dlaczego taki ktoś ma płacić za coś, z czego nie korzysta, bo nie może, ale ma do tego prawo?
W dzisiejszych czasach nikt nikomu nie zabrania posiadania trzech mieszkań i wynajmowania dwóch. Prawdopodobnie jednak taka wiedza nie dotarła jeszcze do niektórych urzędników. A powinni się raczej cieszyć. Bo najważniejsze jest to, że dzięki podnajmowaniu przydziałowych czterech ścian czynsz wpływa regularnie.