Czas na klasykę zimy. Jeszcze nie szczyt, bo ten w lutym podczas Mistrzostw Świata, ale klasykę owszem - najważniejsze (poza igrzyskami i MŚ) imprezy sezonu. Turniej Czterech Skoczni i Tour de Ski - prestiżowe, najhojniej opłacane, kilkuetapowe narciarskie Wielkie Szlemy.
<!** reklama>
Tak po prawdzie, Tour de Ski to klasyka trochę na kredyt. Stopniujący dramaturgię 9-odcinkowy arcytrudny serial, swoją historię dopiero tworzy. Startował zimą 2006/07, więc przy Turnieju Czterech Skoczni (1953) jest przedszkolakiem, a w porównaniu np. z Wimbledonem (1877) ledwie raczkuje. W Polsce bardzo oczekiwany, bo od sezonu 2009/10 jest teatrem jednej aktorki – Justyny Kowalczyk. Trzy z rzędu wygrane toury i dziesięć zwycięstw etapowych, to rekordy trudne do pobicia. Tym bardziej, że Polka - i przez nieobecność Bjoergen, i dzięki swojej rosnącej formie - jest faworytką także tegorocznego TdS. Zabawa zaczyna się jutro 2,5 - kilometrowym prologiem w Oberhofie. Rok temu wygrała tam Kowalczyk przed Bjoergen. Johaug, teraz chyba główna rywalka Justyny, była wtedy dopiero 14.
Także jutro w Oberstdorfie pierwszy konkurs szacownego - starszego i od współczesnych zawodników, i nawet od ich rodziców - Turnieju Czterech Skoczni. Podkreślam te 60-letnie tradycje, nie kryjąc, że to jedna z imprez, na których (jeszcze przed uśmiechem Fortuny, w czasach Przybyły i Pawlusiaka) wychowywało się moje pokolenie.
W czarno-białej telewizji lat 60. i 70. nie uprawiało się pilotażu po Bóg wie ilu kanałach (zresztą, kto wtedy słyszał o pilocie?), nie skakało się z ligi angielskiej na hiszpańską, z NBA na Australian Open, ale Turniej Czterech Skoczni był zawsze. Tak jak niechybnie tydzień po Gwiazdce następował Nowy Rok, tak wiadomo było, że mniej więcej w tym samym czasie redaktor Mrzygłód swoim charakterystycznym ni to zasapanym ni to zmarzniętym głosem powita nas przed Sylwestrem z Oberstdorfu, a po szampańskiej nocy już z Garmisch. Po prostu: zimą z reguły (bo, jak widać, nie zawsze) jest zimno, a Turniej Czterech Skoczni na pewno.
Ciekawe: cztery ostatnie TCS wygrywał Austriak, ale nigdy ten sam. 2009 - Loitzl, 2010 - Kofler, 2011 - Morgenstern, 2012 - Schlierenzauer. Potęga. W tym roku któryś z nich może wygrać po raz drugi, ale przeszkodzić spróbują im już nie tylko pojedyncze gwiazdy swoich krajów (Bardal, Stoch, albo młodzi Słoweńcy Prevc i Hvala?), lecz po raz pierwszy od lat także cała, niemal równie silna drużyna - Niemcy. W czołowej piętnastce PŚ jest dziś czterech wspomnianych już Austriaków i czterech Niemców: Freund, Wellinger, Freitag i Neumayer. A że wszyscy oni są współgospodarzami, turniej zapowiada się fascynująco.