- Wysiadałem z autobusu 67 przy ulicy Skłodowskiej, gdy nagle drzwi przytrzasnęły mi rękę. Autobus wlókł mnie po ziemi jakieś pięć metrów - opowiada nasz Czytelnik.
Na szczęście, mężczyźnie nic poważnego się nie stało. Podobny wypadek zdarzył się w czerwcu zeszłego roku. Tamten jednak zakończył się śmiercią 61-letniej pasażerki.
- Szczęściem w nieszczęściu był fakt, że przewróciłem się na prawą nogę, na której mam protezę. Nie czułem bólu. Byłem jednak przerażony. Słyszałem, jak inni pasażerowie krzyczą, by kierowca zatrzymał się i otworzył drzwi - opowiada emeryt z Bydgoszczy. - Poszkodowany wezwał na miejsce policję. Funkcjonariusze zbadali, czy kierowca był trzeźwy. Nie stwierdzono w jego krwi alkoholu - twierdzi Mieczysław Niesobski z Wydziału Nadzoru Ruchu w bydgoskim MZK.
Mężczyzna zgłosił się do bydgoskiego MZK po odszkodowanie. Zażądał, by zwrócono mu pieniądze za podarte spodnie. - Doskonale pamiętam ten przypadek. Ten pan przyniósł do nas zniszczone spodnie. Twierdził, że kosztowały 80 zł. Taką kwotę zgłosiliśmy więc do naszego ubezpieczyciela, czyli do PZU. Nie miał jednak żadnych innych roszczeń. Trzy razy pytałam, czy doznał jeszcze jakichś obrażeń i czy chce wnieść zażalenie - tłumaczy Jolanta Szymkowiak z MZK.
Mężczyzna nie wniósł skargi na kierowcę, dlatego kierownictwo MZK nie prowadzi postępowania wyjaśniającego. - Poszkodowany może to jeszcze uczynić. Ma na to trzy lata. Każde pisemne zażalenie będzie rozpatrzone przez kierownictwo. Zainteresowany otrzyma odpowiedź na piśmie w ciągu dwóch tygodni. Zdarza się, że ludzie żądają odszkodowania, nie tylko za obrażenia ciała lub za zniszczoną odzież, ale również za straty moralne, za to, że byli w szoku, bali się podczas wypadku. To czy ich roszczenia zostaną uwzględnione, zależy jednak od ubezpieczyciela - wyjaśnia Jolanta Szymkowiak.
