Dramat rozpoczął się w niedzielę około godziny 20. Mieszkaniec kamienicy przy ul. Stromej na bydgoskim Szwederowie po kłótni z konkubiną zamknął się w mieszkaniu z 2-letnim synkiem Aleksandrem. Istniało ryzyko, że mężczyzna
- prawdopodobnie pod wpływem alkoholu lub środka odurzającego - może zrobić dziecku krzywdę.
PRZECZYTAJ:Po osiemnastu godzinach mężczyzna poddał się i uwolnił 2-letniego syna Olka [WIDEO]
Sytuacja zrobiła się naprawdę groźna w nocy, kiedy Roman J. zaczął wyrzucać z mieszkania na drugim piętrze meble i inne sprzęty domowe. Na miejscu zaczęli pracę policyjni negocjatorzy - dwie kobiety i mężczyzna. Noc minęła na nieustannych próbach nakłonienia desperata, żeby uwolnił dziecko i oddał się w ręce policji. Roman J. jednak nie zamierzał odpuszczać. Policjanci zdobyli klucze od właściciela mieszkania (od którego Roman J. z konkubiną je wynajmowali), ale drzwi były zablokowane meblami.
- Na razie nie mamy potwierdzenia, że dziecku dzieje się krzywda. Zza drzwi słychać, że się odzywa i porusza po mieszkaniu. Najważniejsze jest bezpieczeństwo dziecka i dlatego nie decydujemy się na rozwiązanie siłowe - mówił wczoraj około godziny 9 rano nadkomisarz Maciej Daszkiewicz z zespołu prasowego Komendy Wojewódzkiej Policji w Bydgoszczy.
Mijała 13 godzina horroru. Ulicę, na której leżały rozbite sprzęty z mieszkania, policja zamknęła z obu stron. Strażacy rozłożyli pod oknami trzy dmuchane materace, tzw. skokochrony. W pobliżu ustawiono wysuwaną drabinę.
Zapadła decyzja o odłączeniu budynku od gazu, prądu i wody. Pojawili się antyterroryści. Wreszcie około godziny 14 strażacy odsunęli skokochrony i podstawili dwie drabiny pod okna. Pod wejście podjechała karetka pogotowia. Po chwili z kamienicy wybiegła matka, niosąca 2-letniego Olka. Dziecko było spokojne, ubrane w kolorową kurteczkę z kapturem. Dwadzieścia minut później policjanci wyprowadzili sprawcę zamieszania.
Początkowo planowano odwiezienie go karetką, jednak został odtransportowany cywilną osobówką. - Dziecko trafiło na badania do szpitala. Nie ma żadnych widocznych obrażeń. Mężczyzna zostanie również poddany konsultacji psychiatrycznej. Za wcześnie mówić o zarzutach - dodaje Maciej Daszkiewicz.
Wczoraj do późnych godzin popołudniowych trwały oględziny miejsca zdarzenia.
Zatrzymanego 34-latka najpierw wezmą pod lupę lekarze specjaliści
Desperat z ulicy Stromej był notowany przez policję między innymi za rozbój. Sąsiedzi mówią o awanturach w mieszkaniu.
W trakcie kilkunastu godzin negocjacji z 34-latkiem na miejscu zbierali się gapie. Część z nich znała Romana J. - Podobno „siedział” - wyznaje konspiracyjnym tonem chłopak, strachliwie rozglądając się na boki.
- Na powiekach miał tatuaże, wie pani, takie więzienne kropeczki. W ogóle to duży chłop, jego partnerka, dużo młodsza, kruszyna taka - zawiesza głos nasz informator. - Jakby facet walnął pięścią w stół, to ona pewnie już by zemdlała. Chłopak mówi na koniec, że z mieszkania dobiegały odgłosy awantur, kłótni, że policja nie była wpuszczana do środka, a dalej rusza lawina plotek, którymi od niedzieli żyje cała okolica.
- Mężczyzna był przez nas notowany, między innymi za rozbój, groźby karalne i kradzież - mówi nadkom. Maciej Daszkiewicz z zespołu prasowego KWP w Bydgoszczy.
Wczoraj około godziny 14 Roman J. został wyprowadzony z kamienicy i zawieziony na konsultację psychiatryczną do kliniki na ul. Kurpińskiego. Policjanci nie byli jeszcze w stanie powiedzieć, jakie zarzuty usłyszy mężczyzna. Wciąż trwały oględziny miejsca zdarzenia i przesłuchania świadków.
- W mieszkaniu panował duży bałagan - dodaje nadkom. Daszkiewicz.
Pytanie, jakie zadają sobie wszyscy, brzmi: dlaczego akcja trwała tak długo. Policjanci twierdzą, że musieli negocjować, bo desperat widząc, że zaczyna się akcja, mógł skrzywdzić dziecko.
Ostatecznie Romana J. rozmiękczono prawie 18-godzinnymi negocjacjami, prowadzonymi na zmianę przez troje policjantów.