https://expressbydgoski.pl
reklama
MKTG SR - pasek na kartach artykułów

Pisarzowi wolno wszystko

Kuba Ignasiak
Nie potrafię napisać czegoś, do czego nie mam stosunku emocjonalnego. Nawet jeśli piszę sztukę dla dzieci, to staram się przemycić coś moim zdaniem ważnego, jakąś prawdę, która mnie dotyka – mówi Jarosław Jakubowski, poeta, dramaturg, autor głośnego "Generała".

Nie potrafię napisać czegoś, do czego nie mam stosunku emocjonalnego. Nawet jeśli piszę sztukę dla dzieci, to staram się przemycić coś moim zdaniem ważnego, jakąś prawdę, która mnie dotyka – mówi Jarosław Jakubowski, poeta, dramaturg, autor głośnego Generała.

<!** Image 2 align=none alt="Fot.: Maciej Rozwadowski / www.mrozwadowski.pl" sub="Jarosław Jakubowski– ur. 6 marca 1974 r. w Bydgoszczy. Poeta, prozaik, dramatopisarz, dziennikarz. Studiował budownictwo lądowe na Politechnice Gdańskiej i politologię na Uniwersytecie Gdańskim. Autor tomów wierszy: „Wada wymowy”, „Kamyki”, „Marta”, „Wyznania ulicznego sprzedawcy owoców”, „Wszyscy obecni”, „Pseudo”, „Ojcostych”, „Flow” oraz tomu prozy „Slajdy”. Jako dramaturg debiutował w 2007 roku w Laboratorium Dramatu czytaniem scenicznym sztuki „Dom matki”. W 2010 roku za sztukę „Życie” zdobył I nagrodę w konkursie „Komediopisanie” Teatru Powszechnego w Łodzi. Jej prapremiera planowana jest na 22 października 2011 roku. Również w 2010 roku jego dramat „Generał” znalazł się w finale konkursu dramaturgicznego Teatru Polskiego w Poznaniu „Metafory rzeczywistości”. Prapremiera „Generała” miała miejsce 21 kwietnia 2011 roku w warszawskim Teatrze IMKA. W 2011 roku wygrał konkurs Białostockiego Ośrodka Kultury na utwór sceniczny inspirowany życiem i twórczością Czesława Miłosza. Sztuka „Koncert na rożek, bęben i violę” miała prapremierę 30 czerwca 2011 roku w białostockim Kinie Forum. W konkursie Centrum Sztuki Dziecka w Poznaniu zdobył wyróżnienie za sztukę „Wielka podróż Malinowego Królika”, a jego utwór „Scheiss Polaken, czyli nareszcie możemy być źli” znalazł się w półfinale Gdyńskiej Nagrody Dramaturgicznej.
Stały współpracownik Dwumiesięcznika Literackiego „Topos”. Członek Stowarzyszenia Pisarzy Polskich.">

Chciałem zacząć rozmowę od tego, że Generał niedawno zszedł z afisza warszawskiego Teatru IMKA, ale kontrolnie odpaliłem ich stronkę i okazało się, że w lipcu, a dokładnie w dniach 15-17 lipca wciąż można tam _Generała _oglądać. Znaczy się sukces!

Tak, można tak powiedzieć, szczególnie że _Generał _grany tam będzie w lipcu, a także po wakacjach. Ponadto, z tego, co wiem, _Generał _został też zaproszony na dwa festiwale – Festiwal Polskich Sztuk Współczesnych R@Port w Gdyni, który odbędzie się w dniach 17-26 listopada oraz na bydgoski Festiwal Prapremier. Bydgoszczanie będą więc mieli szansę zobaczyć go na miejscu.

Super! Gratuluję!

Dziękuję bardzo...

Nie dziękuj, tylko opowiedz coś o Generale. Jak to się stało, że tekst tego spektaklu narodził się w Twojej głowie?

Wiesz, ja zawsze interesowałem się najnowszą historią Polski, w tym oczywiście stanem wojennym. Szczególnie, że ten okres dotknął mnie osobiście – dział się za mojego życia. Miałem 7 lat, kiedy wprowadzono stan wojenny. Doskonale pamiętam ten moment. Pamiętam atmosferę, jaka panowała wtedy w moim domu i na ulicy. Pamiętam czołgi, amfibie, które przejeżdżały przez miasta. Pamiętam jeden z pojazdów opancerzonych, który zatrzymał się obok naszej ulicy w Koronowie i żołnierza, który wysiadł z niego jakiś taki blady i zmęczony, który poprosił nas o coś do jedzenia. Pobiegliśmy wtedy do domów i każdy przyniósł po jakimś kawałku chleba, czy herbacie w paczce. Takie wspomnienia cały czas we mnie są. W Bydgoszczy pamiętam żołnierzy z kałasznikowami na ulicy Gdańskiej, wtedy jeszcze 1 Maja. Ten stan wojenny cały czas siedzi w mojej świadomości. Dziś chciałbym się dowiedzieć, co było jego przyczyną, czy musiało do tego dojść, czy generał miał jakiś inny wybór? Zawsze mnie to żywo interesowało, jednak nie tylko z punktu widzenia historycznego. Próbowałem uruchomić wyobraźnię. Zastanawiało mnie na przykład, co by było, gdyby generał się nawrócił, gdyby nagle stwierdził, że to, co robił do tej pory, to był jakiś potworny błąd i zechciał to pod koniec życia w jakiś sposób naprawić? Napisałem takie opowiadanie, w którym generał i generałowa oczekują na tę decydującą rozprawę, podczas której ma zapaść wyrok. W noc poprzedzającą ogłoszenie tego wyroku generał doznaje nawrócenia – nawraca się na wiarę katolicką, w której jako dziecko został wychowany. Chodził przecież do szkoły Księży Marianów – ultrakatolickiej, więc jego wychowanie też było poniekąd ultrakatolickie. Do dwudziestych lat swojego życia był katolikiem – wierzącym, praktykującym i zanurzonym mocno w tradycję katolicką. I tak sobie pomyślałem, co by było, gdyby generał do tych korzeni wrócił? I właśnie te dywagacje przedstawiam we wspomnianym opowiadaniu. Jak wiadomo, w sferze literackiej pisarzowi wolno wszystko. To opowiadanie powstało już parę ładnych lat temu, ale odrzucały je wszystkie redakcje, do których je wysyłałem – od prawa, do lewa. Inne opowiadania chętnie „brały”, ale z tym _Generałem _miały jakiś problem.

Sugerujesz, że chodziło o jego kontekst polityczny?

Myślę, że tak. Lewicy nie podobało się to nawrócenie na katolicyzm, prawica zarzucała mi ukazanie generała, jako postaci niejednoznacznej i brak jednoznacznego potępienia jego czynów, choć są tam wątki, które jednoznacznie wskazują na jego zbrodnicze dzieło. I tak opowiadanie to przeleżało lat kilka w szufladzie. Jakiś czas później, po sukcesie mojej komedii Życie _stwierdziłem, że może dobrym tematem do „ugryzienia” w dramacie byłby właśnie _Generał. Wyjąłem opowiadanie z szuflady i zacząłem pisać. Wziąłem pewne wątki z opowiadania i postanowiłem rozpisać je na sceny. Pisało mi się to nadspodziewanie lekko i łatwo – tak jakby ten temat już gdzieś we mnie był głęboko schowany, a ja mu tylko ułatwiłem wydostanie się na światło dzienne. Miałem już gotowe postaci – generał, generałowa, sekretarz, towarzysze broni, córka generała – oni się sami narzucali. Dzięki temu dramat był już gotowy, jakby na etapie planowania. Pozostała kwestia języka – jak to ugryźć pod kątem formy? Jakim językiem operować? W sukurs przyszedł mi Thomas Bernhard – austriacki prozaik i dramaturg, który zmarł w 1989 roku. W czasie prac na Generałem _byłem zafascynowany jego tomem dramatów, wśród których był dramat zatytułowany _Przed odejściem w stan spoczynku o byłym esesmanie, nazistowskim zbrodniarzu wojennym, który po wojnie w Austrii został prezesem sądu rejonowego i żyje w luksusie, jednak w pewnym momencie przeszłość go dopada i w finałowej scenie umiera powalony zawałem serca. Wymyśliłem sobie, że przeniosę tę atmosferę w sytuację generała, który też próbuje rozliczyć się ze swoim życiem, ze swoją karierą. Inspirowały mnie takie Bernhardowskie obsesje i nawroty do wciąż tych samych wątków – podejdź do okna, albo nie, odsłoń firankę, albo nie odsłaniaj... Stwierdziłem, że jest to taki chwyt teatralny, który się bardzo dobrze sprawdza w dramatach ukazujących jednostki w jakiś sposób niepogodzone z otoczeniem, żyjące w sytuacji osaczenia. W _Generale _postanowiłem więc zastosować tę Bernhardowską technikę, choć oczywiście cała tematyka, tło są zupełnie inne – nasze polskie, rodzinne. Choć z drugiej strony mam wrażenie, że można by to przenieść również w inne realia, że temat ten byłby równie aktualny w przypadku dyktatury generała Franco, czy Pinocheta, czy jakiegokolwiek miejsca na ziemi, w którym rządzili dyktatorzy.

Skoro mówimy już o tym tle politycznym, powiedz mi czy Twoje prawicowe poglądy, których przecież nie ukrywasz, nie były jakąś przeszkodą w pisaniu Generała? Wszak największym plusem tej sztuki, zdaniem recenzentów, jest fakt, że unikasz w niej jednoznacznej oceny generała. Czy własne przekonania i poglądy polityczne nie „cisnęły” się gdzieś między wierszami? Nie korciła Cię taka jednoznaczna ocena tej postaci? Trudno było nad tym zapanować?

Na poziomie fabuły nie chciałem dokonywać osądu generała, nie chciałem tam ferować jednoznacznych wyroków. Zależało mi na tym, żeby ta ocena nie „padała” ze sceny. Nie ukrywam jednak, że w trakcie pisania walczyłem ze sobą, żeby nie ukazać generała, jako totalnego potwora...

Czyli musiałeś nad sobą panować?

Tak, musiałem panować nad tym, żeby nie przedstawiać go, jako jednoznacznego potwora, co mi zresztą zarzuciła Joanna Derkaczew w Gazecie Wyborczej, z czym się pozwolę nie zgodzić. Wydaje mi się, że te moje wysiłki, żeby nie ukazać generała, jako wampira nie poszły na marne. Dowodem na to mogą być chociażby recenzje w prawicowych pismach, które zarzucają mi właśnie, że brakuje tam ostrej oceny, krytyki generała. A ja po prostu chciałem zastanowić się, co może dziać się w umyśle takiego człowieka. Przecież nikt z nas nie jest wyłącznie dobry, ani też wyłącznie zły. Nawet w największych zbrodniarzach są jakieś pierwiastki dobra, współczucia. Nawet doktor Mengele lubił dzieci, hodował kwiatki, lubił sztukę, muzykę i tak dalej. Jest to więc dowód na to, że nawet w takim, jednoznacznym przecież potworze, było jakieś umiłowanie piękna.

Chcesz powiedzieć, że był to Twój celowy zabieg, żeby pokazać, że nikt nie jest z gruntu i do szpiku zły? Czy raczej idea ta zrodziła się gdzieś w trakcie pisania?

To chyba wyszło w trakcie. Ja bardziej chciałem pokazać coś innego na przykładzie generała - tę pewną niemoc naszą – społeczeństwa – wobec czegoś, co moglibyśmy nazwać „złem historycznym”. My cały czas borykamy się z rozliczeniami, ciągną się te procesy bez końca. Punktem wyjścia był tu proces o wprowadzenie stanu wojennego, w którym Jaruzelski razem z Kiszczakiem i Siwickim odpowiadają za stworzenie wręcz grupy przestępczej o charakterze zbrojnym, czyli Wojskowej Rady Ocalenia Narodowego. Ten proces się toczy i toczy, i podejrzewam, że on się nigdy nie skończy... Przynajmniej za życia generała, a po jego śmierci będzie to pewien naturalny koniec. Tym dramatem chciałem więc też w pewnym sensie poddać krytyce współczesną demokrację, która jest bezsilna, wobec rzeczy, które wydawałoby się należało „załatwić” na samym początku – rozliczamy to, co było złe w naszej historii, piętnujemy to, po to, żeby te przyszłe pokolenia miały jakąś bazę, żeby miały się na czym oprzeć. Przecież budujemy nowe państwo od dwudziestu lat, ale przez cały ten czas ta budowa napotyka na jakieś nowe kłopoty, które wynikają właśnie z braku owej bazy. Cały czas trwa przeciąganie liny. Zresztą widać to doskonale nawet po samych ocenach generała. Społeczeństwo podzieliło się dokładnie pół na pół, a pośrodku jest totalna przepaść. Połowa społeczeństwa uważa generała za bohatera narodowego, druga połowa – za zdrajcę, któremu należy się kulka w łeb. Ten podział jednak nie wziął się z niczego. Wynika to z faktu, że te zbrodnie komunistyczne, za które przecież Jaruzelski odpowiada wciąż nie zostały rozliczone. Ja nie obwiniam za to generała, bo od tego (rozliczenia) i od oceny jego postępków jest sąd. Ja bardziej chciałem ocenić nas, jako społeczeństwo. W tekście dramatu jest to dosyć mocno pokazane na przykładzie najbliższego otoczenia generała, które tworzy przed nim rodzaj pewnej iluzji, że ten wyrok zapadnie, a on tak naprawdę nie zapadnie, bo sprawa jest już dawno umorzona. Oni jednak cały czas utrzymują generała w przekonaniu, że ten wyrok już wkrótce ma zapaść. My wszyscy żyjemy w jakimś – mam wrażenie – fałszywym przekonaniu, że cały czas oczekujemy na sprawiedliwy wyrok, a mnie niestety nie opuszcza wrażenie, że ten wyrok nigdy nie zapadnie, że są to sprawy w jakiś sposób nierozwiązywalne, i że wciąż będziemy się „babrać” w tej przeszłości. Być może sprawy te umrą śmiercią naturalną, kiedy wymrze moje pokolenie, które pamięta jeszcze stan wojenny.

Myślisz, że ten wyrok nie zapadnie, ponieważ nikt nie ma odwagi wziąć na siebie jego ciężaru?

Myślę, że o tym wszystkim zdecydowała jednak polityka. Myślę, że dawno temu zapadła decyzja, że takich spraw po prostu „nie ruszamy”, że „zostawiamy w spokoju” Jaruzelskiego, Kiszczaka, Urbana i tak dalej, niech oni sobie żyją i umrą w spokoju. Natomiast sąd jest sądem, jest z założenia niezawisły, dlatego te sprawy pewną siłą inercji się toczą. Prokuratura jakoś tam funkcjonuje, sprawy trafiają do sądu i jakoś tam się toczą, ale moim zdaniem nie ma tu woli politycznej, żeby doprowadzić je do końca. Jest coś takiego, jak magiczne słowo „układ”, który kiedyś został zawarty – podejrzewam, że miało to miejsce przy okazji okrągłego stołu, być może „pod okrągłym stołem”, że po prostu w zamian za spokój tych ludzi przejmujemy władzę polityczną, a oni sobie spokojnie funkcjonują w swoich zaciszach.

Jak rozumiem ta sytuacja Cię irytuje?

Tak, irytuje mnie, ale mam też wrażenie, że ta sytuacja nie ma już takiej temperatury, jak kiedyś, kiedy był naturalny czas, żeby to wszystko rozliczyć.

Dlatego też w kontekście tej irytacji ponawiam swoje pytanie, czy nie korciło Cię, żeby samemu dokonać takiej oceny, żeby jednoznacznie powiedzieć, że Twoim zdaniem, to było złe?

Myślę, że w tym spektaklu jest jednoznaczna ocena, że stan wojenny był zły, że to była zbrodnia, że w ogóle komunizm był zły dla naszego kraju, że ginęli ludzie... W tekście dramatu jest to wyraźnie pokazane. Trzeba jednak wziąć poprawkę na to, że potępiam same postępki, zbrodnie, nie potępiam człowieka, co więcej – staram się jego i jego motywacje zrozumieć. I chyba to jest w tym wszystkim najtrudniejsze, żeby umieć znaleźć w sobie takie pokłady empatii, żeby tego człowieka nie przekreślać. Bo pomyśl – co to za pisarz, który z góry zakłada, że jego postać jest totalnym draniem, potworem od początku do końca? To jest bardziej publicystyka, niż sztuka. Sztuka powinna otwierać pewne obszary, a nie je domykać.

<!** reklama>

Ok, zejdźmy na chwilę z tego ciężkiego tematu historii. Powiedz mi, jak dla Ciebie, jako – bądź co bądź – „świeżaka” w kwestii wystawiania dramatów wyglądało to zderzenie z wielkim światem teatru, Warszawy, z Markiem Kalitą, Aleksandrą Popławską, z teatrem Tomka Karolaka, w którym na wejściu spotykasz czołówkę z polskich filmów i seriali? Dodawało Ci to skrzydeł, czy też raczej zrobiłeś się malutki i zastanawiałeś się „co ja tutaj robię”?

Rzeczywiście na samym początku poczułem się jak postać wrzucona nagle z życia do jakiegoś komiksu, czy tabloidu. Wiesz nagle na żywo zobaczyłem te wszystkie twarze, które dotąd znałem z Pudelka czy innych plotkarskich portali. Po chwili przyszło jednak pewne otrzeźwienie. Stwierdziłem, że to jest tylko pewna „dekoracja”. Konieczna siłą rzeczy, bo przecież ten teatr (IMKA – przyp. red.) utrzymuje się z dotacji prywatnych, ze sponsoringu i on musi utrzymywać szerokie kontakty, również towarzyskie. Musi być widoczny w tej sferze komercyjnej, czy wręcz tabloidalno-celebryckiej, bo bez tego nie uda mu się pozyskać środków na kolejne premiery. Natomiast dla mnie, jako autora dramatu to tak naprawdę niewiele zmienia. Traktuję to, jako kolejne doświadczenie. Dla mnie najważniejsze było to, że ta sztuka mogła trafić do tak szerokiej widowni, bo z informacji, które mam od Oli Popławskiej i Marka Kality ludzie wciąż tłumnie „walą” na to przedstawienie. Wiem też, że reakcje są różne, ale nigdy nie ma obojętności. Zawsze jest to reakcja zaciekawienia, zdziwienia, nierzadko irytacji, albo fascynacji. Na pewno nie jest to spektakl „letni”. Zresztą on cały czas ewoluuje. Byłem oczywiście na premierze, ale byłem tam również na którymś spektaklu z kolei, mnie więcej miesiąc później i zauważyłem, że ta sztuka cały czas się zmienia, jest „oszlifowywana”. Cały czas dopracowywane są pewne szczególiki, co moim zdaniem jest bardzo dobre, bo wydaje mi się, że przez to ten spektakl jest coraz lepszy. A wracając do tego, że odbyło się to w centrum „warszawki”, to wydaje mi się, że dobrze się stało, bo sprowokowało to zainteresowanie dla tego tematu wśród ludzi, wśród mediów, które się tym praktycznie nie interesowały. Nagle się okazało, że o stanie wojennym można napisać na jakiejś celebryckiej stronie internetowej, że generał Jaruzelski staje się tematem recenzji w Gazecie Wyborczej, w Polityce, Uważam Rze i tak dalej. Zapoczątkowana została jakaś dyskusja generalnie nad obecnością stanu wojennego w polskim teatrze. W ostatnim numerze miesięcznika Teatr na okładce jest zdjęcie z przedstawienia Generał, a w środku cały obszerny blok tekstów poświęcony został stanowi wojennemu właśnie. Cieszy mnie to, że _Generał _spowodował zainteresowanie tym tematem. Chciałbym wierzyć, że być może teatr dał pewien impuls widoczny dla polityków, że ten temat nie jest obojętny ludziom, że on w nich cały czas żyje, że może warto pokusić się w końcu o jednoznaczne rozliczenie tego okresu...

Czy ten sukces _Generała _przełożył się już dla Ciebie na jakieś dalsze propozycje współpracy – tego kalibru lub większe?

Pierwszą taką propozycją, co jak sądzę jest naturalną konsekwencją sukcesu Generała, była propozycja, którą dostałem z Teatru Polskiego w Bydgoszczy. Paweł Łysak i Paweł Sztarbowski wymyślili projekt pod umownym hasłem Oburzajmy się. Zaprosili do jego realizacji trójkę młodych dramaturgów i trójkę równie młodych reżyserów, żebyśmy wspólnie zastanowili się nad tematami, które w jakiś sposób są w stanie wzburzyć opinię publiczną, sprowokować jakiś ruch społeczny. Przypuszczam, że pewnym impulsem do tego mogło być to, co teraz dzieje się w Grecji, Hiszpanii, Portugalii, albo wręcz to, co działo się wcześniej (i dzieje się do dziś) w Afryce Północnej, czy krajach arabskich. Tam widać jakiś ruch, nagle okazało się, że nawet w tej bogatej, sytej zachodniej Europie widoczne jest niezadowolenie, że ludziom czegoś brakuje, że jeszcze chce im się o coś walczyć. Nie chciałbym teraz wdawać się za bardzo w szczegóły projektu, ale wydaje mi się, że mogą tu powstać trzy bardzo zróżnicowane wypowiedzi. Zdradzę, że mnie najbardziej interesuje tematyka polska...

Nacechowana politycznie?

Oczywiście. Polska jest bardzo nacechowana politycznie. (śmiech) Najbardziej interesowało mnie tu zderzenie dwóch Polsk. Pierwsza Polska, to jest Polska, którą umownie nazwałem „Polską krzyża” – katolicka, tradycyjna, nazywana „moherową”, a druga, to jest ta umowna „Polska postępowa”, nowoczesna – mocno zapatrzona w Zachód, małpująca Zachód, starająca się jakoś go dogonić, nadrobić stracony czas, a jednocześnie trochę żałosna w tym małpowaniu. Problem jest taki, czy te obie Polski są Polskami prawdziwymi, czy jednak ta „Prawdziwa Polska” nie czai się gdzieś pod nimi? Chcę w tej sztuce zastanowić się, co to jest i gdzie jest ta prawdziwa Polska. Punktem wyjścia było dla mnie to, co dzieje się wokół krzyża na Krakowskim Przedmieściu w Warszawie, ten ruch, który powstał, internetowe strony, fora, na których ludzie się spotykają i umawiają na trzymanie namiotu. Z drugiej strony interesuje mnie reakcja na to – happeningi pod krzyżem, hasła z cyklu: „Jest krzyż, jest impreza”, krzyż zbudowany z puszek po piwie – reakcja antykrzyżowa, swoista antykrucjata. To wszystko jest dla mnie tłem do opowiedzenia pewnej historii człowieka, tego jak on się próbuje odnaleźć w tym świecie – bardzo skonfliktowanym. Ta historia wykluwa się dość intensywnie, nie wiem tylko, co na to Teatr Polski... (śmiech)

Teatr Polski jest odważny, więc pewnie to dźwigną...

Zestawiając tę moją historię z wypowiedziami pozostałych dwojga dramaturgów – mówię tu o Julii Holewińskiej i Mateuszu Pakule – podejrzewam, że oni zaprezentują coś zgoła innego, bo każde z nich ma swój styl, swoje zainteresowania. Niemniej te trzy „punkty widzenia” mają być przedstawione jako całość podczas jednego wieczoru. Takie trzy jednoaktówki.

Kto będzie reżyserował Twoją część?

Wojciech Faruga – młody reżyser z Warszawy.

Miałeś okazję już z nim porozmawiać na ten temat?

Tak, mieliśmy już spotkanie prezentacyjne, na którym staraliśmy się wybadać, jakie mamy oczekiwania wobec siebie...

No właśnie, tak się zastanawiam, czy na tym etapie powstawania dramatu głos reżysera ma jakieś znaczenie? Czy on Ci pewne rozwiązania sugeruje, czy jednak zdaje się na Ciebie i swoje środki wyrazu dobiera do tego, co od Ciebie dostanie?

Tu jest sytuacja dość specyficzna. Oczywiście rozmawialiśmy o tym, ale wówczas mój pomysł dopiero osiągnął stan embrionalny, kiedy jeszcze nie do końca wiedziałem, jak to ugryźć. Przedstawiłem mu kierunek, w którym chciałbym podążyć, po czym on służył mi radą z cyklu: „Dobra, dobra, bardzo fajnie, musisz to tak i tak rozpisać”, ale nie było rozmów w stylu: „Nie, to jest do dupy, tego się nie da zrobić”. Myślę, że Paweł Sztarbowski, który jest takim „kierownikiem literackim” tego przedsięwzięcia zadbał o to, żeby jednak te teksty były jak najbardziej żywe, żeby dotykały tych naszych współczesnych ran. Wiesz, ja nigdy nie unikałem i nie ukrywałem faktu, że wywodzę się z tradycji tej „Polski katolickiej”. Jestem praktykującym katolikiem i obchodzi mnie, co dzieje się z tą tradycją – jak ona się zmienia, ale też to, jak ona może się przerodzić w coś złego. Ja dosłownie oburzam się na to, że są te dwie Polski, że jest taki podział, i że każda z tych Polsk uważa się za jedyną i wyłączną Polskę, co prowadzi do wzajemnego wykluczania się.

Czy autorzy tego projektu dali Wam takie zadanie domowe, że macie napisać o rzeczach, które oburzają Was, czy o takich, które mają oburzyć opinię publiczną, widzów?

Nie było powiedziane, że ma nas to osobiście oburzać, bardziej chodziło o coś, co oburzy widzów. Ja jednak nie potrafię napisać czegoś, do czego nie mam stosunku emocjonalnego. Nawet jeśli piszę sztukę dla dzieci, co jest poniekąd uważane za coś pośledniejszego, to nawet w tym przypadku staram się przemycić coś moim zdaniem ważnego, jakąś prawdę, która mnie dotyka i nawet w takiej lekkiej formie może być pokazana. W tym konkretnym przypadku istnieje oczywiście ryzyko, żeby nie pójść za bardzo w publicystykę. Ważnym elementem jest to, że mamy pełnymi garściami czerpać z tego co dzieje się w Internecie, który dziś jawi się jako takie pulsujące serce społeczeństwa. Tam widać, jakie są trendy – co ludzi kręci, co ludzi wkur... Ja sam mam całą teczkę wydruków z różnych forów internetowych. Pokazanie tego w teatrze jest dosyć trudne, bo jest właśnie to ryzyko, żeby nie było to zbyt „papierowe”, publicystyczne. Dlatego wpadłem na pomysł, że ujmę to wszystko w karby historii bardzo osobistej, kameralnej, historii człowieka mniej więcej w moim wieku, który ma jakieś życie osobiste, rodziców, żonę, a może kochankę... Oczywiście nie mówię, że to będzie sztuka o mnie. (śmiech) Ma to być historia o moim pokoleniu, pokoleniu trzydziestoparolatków.

Kiedy premiera?

W przyszłym roku na wiosnę.

Wróć na expressbydgoski.pl Express Bydgoski